Nie taka wysoka, Wysoka!

dc1

Wczoraj wczesnym rankiem ruszyliśmy w trasę na kolejny szczyt, mający przygotować nas do wielkiej wyprawy. Po małym niedosycie, związanym z poprzednim wyjściem, wraz z Anią_1, która zdecydowała się ujawnić swoje prawdziwe imię, a brzmi ono… Stefan, no dobra nie Stefan tylko Ola ☺,(w swojej relacji, będę na przemian używał imion Ania_1, Ola i Rose, a dlaczego Rose dowiecie się później ☺ ), długo zastanawialiśmy się nad celem następnej podróży. Pierwszą myślą było wejście na Kasprowy, i tutaj zakres możliwości budził kolejne wątpliwości. Ja znany z tego, że nie oszczędzam się za bardzo, chciałem wchodzić na szczyt od strony Kościeliska przez Czerwone Wierchy, a następnie zielonym szlakiem zejść do Murowańca. Ola, bardziej rozsądna część zespołu, wymyśliła trasę zaczynającą się w dolinie Strążyskiej przechodzącą przez Kopę Kondracką i następnie już granią do Kasprowego i z powrotem. Pomysł Ani_1 był o tyle lepszy, że mój zakładał teleportację z Murowańca pod Kiry, trzeba było jakoś wrócić do auta. Pertraktacje na temat tatrzańskiej przygody trwały nieprzerwanie cały tydzień, tworząc kolejne warianty tras. Pogodziła nas w końcu pogoda, prognozy w Tatrach było bardzo niesprzyjające i szybko musieliśmy wymyślić alternatywę. Wybór padł na Wysoką, góra ta należy do Korony Gór Polskich, będąc najwyższym szczytem w Pieninach. Pomimo budzącej respekt nazwy, szczyt mierzy jedynie 1050 m.n.p.m. Mogielica ma nieco więcej, więc musieliśmy coś dodać. W dzieciństwie spędziłem sporo czasu w schronisku pod Durbaszką, dlatego z sentymentu trasa musiała zahaczyć o tamto miejsce. Ostatecznie plan dnia zakładał przejście przez wąwóz Homole na Wysoką, następnie wizytę we wcześniej wspomnianym schronisku, i wreszcie przejście wzdłuż granicy ze Słowacją na Palenicę, z której jednym z najbardziej stromych stoków w Polsce dostaniemy się do Szczawnicy.

W niedzielę budzik zadzwonił o 6 10. Nie spałem, czekałem z otwartymi oczami gapiąc się w sufit, na dźwięk, który wszystkich drażni. Mnie ucieszył, nie mogę spać, nie wiem dlaczego, miliony myśli krąży po głowie. Umówiliśmy się na 7 00, tam gdzie ostatnio. Początkowo chciałem ruszyć o 6 00, ale Ola nie ma problemów ze snem. W sobotę, dyskretnie dała mi do zrozumienia, że w zasadzie chyba nie musimy tak wcześnie wyjeżdżać. Nie chcąc być tym, który nie daje innym spać, zgodziłem się na jej warunki. Rose, zaproponowała również przystanek na kawę w Mac Donaldzie, osobiście nie pijam kawy, ale raz na jakiś czas, w wyborowym towarzystwie, nie zaszkodzi. Wstałem, uczony doświadczeniem przygotowałem wszystko poprzedniego dnia. Na śniadanie zjadłem jakiś serek, ubrałem się i okazało się, że jest za wcześnie. Była 6 20 siedziałem na łóżku i słuchałem muzyki tak, aby znowu nie siedzieć w aucie pod mieszkaniem Oli i słuchać muzyki. Ma to sens, prawda? W końcu wstałem zapakowałem auto i ruszyłem do celu. Pod kamienicę dojechałem około 6 50, więc w zasadzie terminowo, ustawiłem GPS i czekałem.

Ola wybiegła z bramy, prawie jak ta sarna z krzaków ostatnio, od razu przepraszała za spóźnienie, niepotrzebnie, to tylko 3 minuty. Szybo odrobiliśmy stratę, jadąc tym razem przez obwodnicę, nie jak przedtem alejami. Wspólnie zauważyliśmy, że jest wyjątkowo ciemno, minął zaledwie tydzień, a dzień wyraźnie się skrócił. Jeszcze zanim wyjechaliśmy z Krakowa, GPS zwariował, nie chciało mi się z nim męczyć i uznaliśmy, że pojedziemy na czuja. Mam w miarę dobry zmysł orientacji, wystarczy, że zobaczę na mapę raz i wiem gdzie mam jechać, Ania_1 natomiast dobrze zna tę trasę, damy radę. Jadąc powoli, zgodnie z przepisami, czyli zwalniając przy radarach, powoli pokonywaliśmy kolejne kilometry. Radio nie chciało grać, więc wspólnie śpiewaliśmy biesiadne pieśni, no dobra tak naprawdę czas upływał nam na rozmowie. Gdzieś w połowie drogi, jak już byliśmy znacznie poza zasięgiem jakichkolwiek restauracji spod znaku złotych łuków, przypomniałem sobie, że obiecałem Oli kawę w Mc Donaldzie. Zauważyłem jednak stację Orlen i tam się zatrzymaliśmy, aby uzupełnić kofeinę we krwi. W sumie nawet jestem zadowolony, że tak wyszło, bo po pierwsze lubię wspierać polskie firmy, staram się kupować rzeczy od polskich producentów, po drugie kawa od amerykańskiego potentata niezdrowej żywności, mi nie specjalnie smakuje. Napojeni i pobudzeni ruszyliśmy w dalszą trasę, gnając krętą leśną trasą jakieś 30km/h, gdyż akurat po drodze skończyła się msza i przed nami było straszne zamieszanie. Mijając jeszcze kilka kościołów po drodze w końcu o 9 03 dotarliśmy do Szczawnicy, gdzie zaczęła się nasza górska przygoda.

Zaparkowałem na chodniku niedaleko wyciągu na Palenicę, szybko ubraliśmy górskie ubrania. Ja tym razem postanowiłem ubrać wysokogórskie buty Salewy, aby je trochę rozchodzić. Plecak miałem dociążony tak jak ostatnim razem, butelkami z wodą. Ubraliśmy też steptuty spodziewając się błota i śniegu. Ola postanowiła zostawić kijki w samochodzie i chyba nie żałowała swojej decyzji. Gotowi do podboju świata poszliśmy na przystanek busów. Okazało się, że poprzedni bus do Jaworek odjechał dokładnie 5 min wcześniej, a następny przyjedzie za pół godziny. Czy ten przystanek na kawę był konieczny? Nikt nas nie goni, poczekamy. Staliśmy na przystanku zastanawiając się czy pogoda w Tatrach faktycznie nie pozwalała na bezpieczne spacerki po grani. Ucieszyliśmy się, gdy się okazało, że warunki są złe(smartfony są teraz mądrzejsze od ludzi), Pieniny to rozsądny wybór. Bus przyjechał, zapakowaliśmy się do środka, tłumów nie było, poza nami jakieś 3 osoby. Przyjemny pan kierowca poinformował nas kiedy zatrzyma się na naszym przystanku i poinstruował nas jak dotrzeć do wąwozu Homole, niepotrzebnie bo akurat tą trasę przechodziłem setki razy, ale przecież nie mógł tego wiedzieć.

O godzinie 9 40 w końcu zaczęliśmy spacer. Wąwóz wyglądał inaczej niż go zapamiętałem, odnowiono barierki, dodano schody. Na szczęście był równie piękny jak przedtem, według mnie jeden z najpiękniejszych w Polsce. Szlak był prosty, z kilkoma stromymi podejściami i nieco oblodzonymi kamieniami, ale udało nam się przejść całość w niecałe 13 min. Po krótkiej przerwie na poprawki związane z ubiorem i nie tylko, ruszyliśmy dalej w kierunku Wysokiej. Zaskoczyło mnie to, że mieliśmy wychodzić na najwyższą górę w okolicy, a tym czasem idziemy w dół. Profil szlaku szybko się zmienił i szliśmy już polaną w górę. Po pewnym czasie pojawił się również długo wyczekiwany przez nas śnieg☺. Był nawet taki fragment trasy, w którym męczyliśmy się trochę z podejściem ze względu na oblodzenie, ale oczywiście daliśmy radę. Sama końcówka Wysokiej jest bardzo ciekawa, szkoda, że całe podejście tak nie wygląda. O 10 50 byliśmy na szczycie. Wyjąłem z kieszeni swoją nową zabawkę i porobiłem pomiary. Wiatr wiał z szybkością 22.6 km/h, był odczuwalny, ale nie specjalnie uciążliwy. Temperatura 6st do spółki z podmuchami dawała odczuwalną temperaturę 2,7 st. Tym razem porobiliśmy kilka zdjęć na szczycie, Ola od razu dała mi do swoich prawa autorskie☺. Tradycyjnie już wygrzebałem piwa z plecaka i tak cieszyliśmy się kolejnym małym sukcesem, oraz niesamowitym widokiem. Magielicka wieża pozwalała zobaczyć wielki obszar i niesamowite pasma górskie, ale z Wysoką nie może się równać. Na mnie oczywiście największe wrażenie zrobiły, moje ukochane, Tatry. Ich pokryte śniegiem szczyty wyraźnie górowały nad resztą. Stojąc tam podziwiając Tatry, pijąc piwo, marzyłem o tym, żeby mieć kiedyś swój domek w górach. Spędzając tak dłużą chwilę na szczycie ze zdziwieniem zauważyłem, że nie ma na nim żadnego krzyża, no poza tym na słupku granicznym. Po wypiciu złocistego napoju, zeszliśmy na położony nieco niżej taras widokowy, wiatr jednak zaczynał robić się nieco uciążliwy. Tam dalej podziwiając widoki, razem z Olą, która pozowała do zdjęcia jak Rose na dziobie Titanica, zauważyliśmy, że dzięki tym naszym przygotowaniom do wyprawy na Mont Blanc rok 2016 będzie wspaniały. Wygląda na to, że same przygotowania dostarczą nam niezapomnianych wrażeń, a zdobycie szczytu będzie już tylko wisienką na torcie.

dc3

Szyt Wysokiej.

dc2

Wygląda na to, że to Rose wyczarowała chmury nad Tatrami.

Niestety trzeba było ruszyć w dalszą trasę, chociaż moglibyśmy tak siedzieć na barierkach pewnie do zachodu słońca. Następnym przystankiem było dobrze mi znane schronisko pod Durbaszką. Od mojej ostatniej wizyty wprowadzono tu pewne zmiany, na szczęście na lepsze. Mieliśmy zatrzymać się tylko na herbatę, ale spanikowałem i zamówiłem zapiekankę, Ola zamówiła żurek. Jak się okazało żurkiem spokojnie byśmy się najedli we dwójkę. Kubki na herbatę były wielkości małego dzbanka. Usiedliśmy w sali kominkowej i mogliśmy poczuć świąteczną atmosferę. Z radia stojącego w koncie słychać było kolędy, dodatkowo śpiewane przez starsze małżeństwo. Płonące drewno nie tylko podnosiło temperaturę, ale swoim zapachem, potęgowało wigilijną atmosferę. Po chwili, gdy już dostałem swoją zapiekankę,  obecnością zaszczycił nas kot Rudolf. Niestety podążył w kierunku naszych współtowarzyszy co mogło oznaczać tylko jedno, mieli lepsze jedzenie. No trudno, ja ze swojego też byłem bardzo zadowolony. Bardzo przyjemny w kontakcie, kierownik ośrodka,opowiedział nam całą historię schroniska, od powstania, aż po ostatnie remonty. Budynek ten był wybudowany, jako ogromna bacówka w stylu szwajcarskim, w której trzymano owce. Dopiero w latach 70, dzięki inicjatywie harcerzy, przekształcono go w schronisko. Z całej historii najbardziej utkwił mi w pamięci fakt, że basen przeciwpożarowy znajdujący się z przodu budowli, był zaprojektowany jako gnojówka. Oznacza to, że poniekąd w dzieciństwie kąpałem się w gnojówce☺. Atmosfera w schronisku była tak przyjemna, że aż nie chciało się ruszać dalej, jednak była już 12 50, czyli spędziliśmy w nim prawie godzinę, czas ruszać dalej, to dopiero połowa trasy.

Poruszaliśmy się granią zaliczając kolejne szczyty, Wysoki Wierch, Huśtawę i Szafranówkę. Niestety po drodze mieliśmy, mały problem z orientacją i niewiele brakło a zeszli byśmy gdzieś na Słowację. Na szczęście Ola była czujna i słusznie zauważyła mój błąd. Stanowimy dobry zespół, jesteśmy jak Chip i Dale ☺. Przejście z Durbaszki na szczyt Palenicy to przyjemny spacerek z kilkoma bardzo krótkimi podejściami. Na szczycie Palenicy byłem o 14 21. Rose uznała, że pcham się w jakieś krzaki i to nie może być szczyt, uważa, że jestem pierwszą osobą na świecie, która tam była. Niestety ślady ludzi, w postaci pozostawionych śmieci, temu przeczą. Zejście do Szczawnicy, po bardzo stromym stoku, zajęło nam już tylko pół godziny. Po drodze Ola zastanawiała się, czy by zjechała po nim na nartach. Ja bym się nie wahał, na dwóch deskach wstępuje we mnie diabeł. Później już wspólnie zastanawialiśmy się jak by było w przypadku rowerów. Ja na swoim muszę hamować w stylu jaskiniowców, jak Fred Flingston, stopami o asfalt, więc mogło by być ciężko. Nie znając strachu, spróbowałbym jednak z jakimś lepszym(działającym) sprzętem, ale to już po projekcie Blanc ☺.  Pod samochodem byliśmy o 14 50. W drodze powrotnej zaczął padać deszcz, wyraźnie skończyliśmy wycieczkę w odpowiednim momencie. Całą drogę do Krakowa, moje automatyczne wycieraczki zachowywały się jak opętane, doprowadzając nas do stanów przedzawałowych. Najciekawsza sytuacja miała miejsce jednak już w Krakowie. Za szybko wchodząc w zakręt doprowadziłem do poślizgu na mokrej nawierzchni, na szczęście w prosty sposób udało się opanować samochód. Zgrywałem cwaniaka, ale w głowie już mi grała piosenka “Last Kiss” zespołu Pearl Jam. Nauka na przyszłość, być skoncentrowanym od początku do końca.

Podsumować wycieczkę można tylko wielkim kamiennym lajkiem. Przede wszystkim wspaniałe widoki, z Wysokiej. Po raz kolejny okno pogodowe. Niesamowita atmosfera w schronisku pod Durbaszką. Kamiennego lajka muszę jeszcze wręczyć kierownikowi schroniska, za opowiedzenie wciągającej historii. Jedyna rzecz jaka nam się wspólnie nie podobała to błoto, ale jakoś z tym da się żyć. Znowu niedosytem jest trudność pokonanej trasy. Jak chcemy wejść na Mont Blanc to musimy odpuścić sobie wycieczki szkolne i ruszyć w poważne góry. Czekamy na pogodę i przywitamy się z wspaniałymi Tarami, których już od dawna nie mogę się doczekać.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał.

P.S. Mam na imię Marcin, Ola zdradziła to ja też zdradzę ☺

Ten wpis został opublikowany w kategorii Korona gór Polskich i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *