Krakowski Bieg Świetlików – Lato

Po nieudanym starcie w Cracovia Maraton, a właściwie jego braku, starałem się znaleźć sobie jakieś biegi, które pozwoliłby zmotywować mnie do pracy nad sobą i utrzymaniem formy. Myślałem nad maratonem w Gliwicach, albo jakichś półmaratonach w okolicach Krakowa. Tymczasem Ola podsunęła mi dobry pomysł. Sama zastanawiała się czy nie wystartować w Krakowskim Biegu Świetlików, ja pomyślałem , że właściwie nie mam nic innego do roboty i w sumie czemu nie?

20160620_201145

Przygotowania do biegu zacząłem natychmiast po zapisaniu się i wniesieniu opłaty startowej. Nic szczególnego nie zaplanowałem, mój tygodniowy plan treningów wyglądał dokładnie tak samo, jak zawsze. Pn już nie judo, ale bieganie, wt siłownia, środa crossfit, czw siłownia, pt piłka, sobota i niedziela, siłownia i bieg albo góry.

I właśnie przez to, że zupełnie nie podporządkowałem, chociaż ostatniego tygodnia, przygotowaniom do biegu, zaczęły się schody. W piątek grając w piłkę delikatnie przykręciłem kolano. Zdarza mi się to raz na jakiś czas, sport to zdrowie. Przez to, że całe życie bardzo intensywnie uprawiałem sport, nie przejmuję się bólem, zawsze coś mnie boli(kolano, kostka, nadgarstek, wybite palce, itd). Poszedłem spać zupełnie o tym nie pamiętając.

W sobotę rano jednak szybko sobie o tym przypomniałem. Nie mogłem wyprostować nogi, a każdy stopień był mega wyzwaniem. Niestety, żeby zjeść śniadanie, muszę zejść piętro niżej. Pomyślałem, nie jest dobrze, przecież nie może być tak, że przed każdym biegiem w tym roku, coś mi się przytrafi. Jedząc śniadanie zastanawiałem się co zrobić. Tym razem nie chciałem się wycofać, jak przed maratonem, 10km limit 2h, nawet spacerkiem da się to zrobić. Cały dzień kombinowałem, jak rozruszać to kolano, żeby jakoś dało się pobiegać.

Około godziny 18 postanowiłem pójść na piechotę z domu po pakiet startowy, jest to jakieś 6 km, pozwoli to dogrzać i rozruszać kolano, albo załatwić je na amen☺. Doszedłem pod nowodworek około 19 i na szczęście pomysł był jednak dobry, trochę bolało, ale było znacznie lepiej. Odebrałem pakiet startowy, który okazał się niesamowicie marny, jak na koszt biegu. W środku była jakaś świecąca pałka i napój energetyczny z platinum, poza tym masa ulotek i tyle. Co do napoju mam dwa komentarze, po pierwsze taki sam napój dostałem 2 dni wcześniej na siłowni za darmo, po drugie jaki sportowiec pije coś takiego w ogóle, a co dopiero w okolicach startu(odwadnia, wypłukuje magnez, itd).  Miałem jeszcze chwilę czasu, więc poszedłem sobie nad Wisłę poobserwować jak promienie zachodzącego słońca odbijają się od delikatnie pofalowanej tafli błękitnej wstęgi.

Około godziny 20 z grymasem na twarzy wstałem z betonowych schodów i poszedłem się przebrać. Po ubraniu stroju, który dodaje co najmniej 10 pkt do umiejętności biegania i zabiera ze 20 do przyciągania kobiecego wzroku(chyba, że akurat jakaś szuka clowna), nasmarowałem kolana bengayem. Nawrzucałem tej maści tyle, że chyba wszystkich w pomieszczeniu piekły oczy. Poszedłem się rozgrzewać i o 21 czekałem już na start.

Było ciemno, każdy miał w ręce świecącą pałkę z pakietu startowego, a niektórzy poszli za ciosem i wystroili się jak choinki. Zaczęło się robić bardzo przyjemnie i zupełnie nie czuło się atmosfery rywalizacji, a raczej wspólnej zabawy. Dokładnie o 21 wystartował… pokaz fajerwerków. Był naprawdę niesamowity i wydaje mi się, że lepszy nawet od tego sylwestrowego z Rynku. Wystrzałom towarzyszył podkład dźwiękowy, który trwał 3 piosenki, czyli pewnie z 10 min.

W końcu wystartowaliśmy, trasa biegła bulwarami wiślanymi i była bardzo wąska, przez to na początku bardzo ciężko było złapać swój rytm. Udało mi się to dopiero gdzieś na drewnianej kładce. Biegło mi się bardzo dobrze, zwłaszcza na podbiegach, które już chyba zawsze będą moją mocną stroną. Szybko zapomniałem o bólu kolana i trzymałem na prawdę przyzwoite tempo. Po pierwszym okrążeniu na zegarze zobaczyłem czas około 26 minut. Poruszyło to we mnie zamiłowanie do rywalizacji. Pomyślałem, że dam radę złamać 50 min i powoli przyspieszyłem. Na wysokości Hotelu Forum złapał mnie kryzys, teraz się nie poddam jeszcze jakieś 2 km przede mną, albo padnę ze zmęczenia, albo dobiegnę w blasku chwały☺(oczywiście ten blask zobaczę tylko ja). Biegłem na oparach, ale ciągle przyspieszałem, ostatnie 300 metrów jak już widziałem na zegarze 49 min pobiegłem prawie sprintem. Na szczęście udało się , czas bezwzględny 49:56, pobiłem swój własny rekord o ponad 3 min☺. Co ciekawe na mecie, na początku nie mogłem złapać oddechu, ale szybko wróciłem do siebie po kilku łykach wody. Poszedłem do szatni, przebrałem się i wróciłem do domu.

Podsumowując, chyba nie mogę być bardziej zadowolony z wyniku. Zastanawiałem się, czy w ogóle dam radę pobiec, a tymczasem zrobiłem życiówkę. Tym bardziej jest to zadowalające, że była to moja druga 10 w życiu i w zasadzie biegłem na pałę, nie wiedząc jakie tempo trzymać. Forma jest, a to dobry prognostyk na przyszłość, zmieniłem już plan treningowy dodając więcej wytrzymałości, a mniej siły. Planuję też intensywniej eksplorować góry, tylko te nasze najwyższe, Tatry. Wytrzymałość górską buduje się w górach i o tym trzeba pamiętać.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Biegi i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *