Rysy!

Wielkimi krokami zbliża się dzień, na który wszyscy czekali. Tymczasem wciąż mam pewne zaległości. Od samego początku, gdy tylko pomyślałem o tym, żeby wgramolić się na Blanca, wiedziałem, że po drodze, w czasie przygotowań, będę musiał wejść na Rysy. Jak każde dziecko w Polsce wie, a przynajmniej powinno wiedzieć, jest to najwyższy szczyt naszego kraju, głupio by było być na najwyższym szczycie w Europie, nie zdobywając, po drodze, najwyższego kopca w swoim ogródku.

Jak się zapewne domyślacie, temat wspólnego wyjścia w Tatry, rozpoczęła Ola. Początkowo chcieliśmy przejść Orlą Perć. Zastanawialiśmy się gdzie nocować, żeby nie robić na raz ogromnego kółka. Ja już nie raz je zrobiłem, ale szczerze mówiąc, nie chciało nam się niepotrzebnie zajeżdżać. Niestety wszystkie okoliczne schroniska oczywiście były zajęte. Kolejnym pomysłem były Rysy. Z początku chcieliśmy przyjechać w sobotę, wejść na szczyt i przenocować w Słowackim schronisku, jednak i tym razem okazało się, że brakuje tam miejsc. Kolejnym pomysłem był przyjazd do Zakopanego wieczorem, nocleg w samochodzie i następnie zdobycie Rysów, później przejście przez Szpiglas i powrót do samochodu przez, moim zdaniem jedną z najpiękniejszych dolinek na świecie, Pięciu Stawów oraz Doliną Roztoki. Ostatecznie jednak porzuciliśmy ten pomysł. Umówiliśmy się na nocny przejazd pod Łysą Polanę, następnie wejście na szczyt i powrót do domu tego samego dnia. Po szybkich kalkulacjach, tym razem wykonanych przez Rose, doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie się umówić o 1 w nocy. Tak, o 1 w nocy!

Dojazd Samochodem – parking Łysa Polana
Trasa
Czas 11h 40′
Długość trasy 24.8 km
Szczyty Rysy 2 499 m n.p.m.
Pora roku Lato
Ocena trudności Trudności techniczne przed szczytem, łańcychy
Sprzęt dodatkowy kijki
Opłaty Parking – 20zł

Poprzedniego dnia byłem z Ania_2 na Mogielicy, a później poszedłem jeszcze na siłownie poćwiczyć moje ulubione barki. Nie miałem za bardzo chęci do przygotowywania sobie jedzenia na wycieczkę. Kupiłem tylko potrzebne rzeczy i uznałem, że zajmę się tym przed wyjazdem. Już kilka razy pisałem o tym, że jest to najgłupsze możliwe podejście i nie wiem czemu ciągle popełniam ten błąd 🙁 , obiecuje poprawę.

Podobnie jak poprzednio skończyło się to źle. Jak pisałem wcześniej z Olą umówiliśmy się wstępnie na 1 w nocy, ustawiłem więc budzik na 24 30. W ostatniej chwili Rose zaproponowała zmianę terminu na 1 30. Przestawiłem zatem budzik na 1 00, jednak zapomniałem o tym, żeby go włączyć(czasem się to przydaje). Na szczęście zadziałała moja, niezawodna w takich sytuacjach, podświadomość i wstałem, sam z siebie, o 1 15. Gdy tylko zerknąłem na telefon od razu byłem obrany i rozgrzewałem silnik. Pod mieszkaniem Ani_1 byłem o 1 25, w plecaku miałem to co udało mi się po drodze do niego wrzucić, czyli sam nie wiedziałem co.

Ola jak zawsze była punktualnie, dokładnie o 1 30 ruszaliśmy w stronę kolejnej przygody. Niedawno narzekałem, że moje życie po skończeniu studiów i rozpoczęciu pracy zrobiło się nudne. Cofam wszystko to co powiedziałem, dzieje się strasznie dużo, bardzo ciekawych i fajnych rzeczy, wszystko to dzięki przyjaciołom, takim jak Ola, z którymi mogę dzielić swoje pasje. Właśnie tego mi brakowało, gdy mieszkałem i pracowałem w Warszawie i Gliwicach. Bez ludzi, nasze życie jest nudne i bez wartości.

Dobra wracając do tematu. Pod Łysą polaną byliśmy koło godziny 4 00, już nas niestety zdążyli skasować za parking :/, no ale to i tak mała cena, za tak niesamowite doznania jakie dają nam Tatry. Przebraliśmy buty i wyruszyliśmy moją znienawidzoną asfaltową drogą pod Morskie Oko. Na szczęście z Rose bardzo dawno się nie widziałem, w Tatrach ostatnio razem byliśmy na zimowym kursie. Mieliśmy zatem bardzo dużo sobie do opowiedzenia, trasa minęła dość szybko i oczywiście przyjemnie. W momencie gdy byliśmy pod najbardziej znanym stawem w Polsce, słońce świeciło już dość intensywnie. Zjedliśmy sobie śniadanie, które musiałem najpierw zrobić, bo oczywiście przed wyjazdem nie zdążyłem. Dobrze, że nie musiałem go jeszcze upolować tylko coś tam do plecaka wrzuciłem.

Ola przebrała buty z podejściowych na takie wysokie za kostkę i poszliśmy wzdłuż Morskiego Oka w stronę czarnego stawu. Szlak ten jest bardzo przyjemny, od strony jeziora wieje delikatna bryza, okolica jest bardzo przyjemna dla oka, przy okazji o tej porze jeszcze nie ma tłumów. Schody zaczynają się wtedy gdy, zaczynają się schody☺. Podejście jest bardzo strome i doprowadza do pieczenia ud nawet największych kozaków. Takich jak Rose i ja. Podejście zajęło nam jakieś 15 min, na górze zatrzymaliśmy się aby uzupełnić płyny. Trzeba o tym pamiętać w górach, zwłaszcza w lecie. Nie bawiąc się w pikniki na każdym przystanku, ruszyliśmy szlakiem, który prowadził do naszego celu. Z początku przypomina on bardzo ten wokół Morskiego Oka, tylko staw jest nieco inny. Później podejście zaczyna się robić coraz bardziej strome. Zapomniałem wcześniej napisać, że zabraliśmy ze sobą kijki trekingowe, które całą drogę tam i z powrotem miałem przypięte do plecaka. Jakoś nam nie były potrzebne. Być może użylibyśmy ich w gorszych warunkach pogodowych. Nam ona jak zwykle dopisała. Kierując się w stronę szczytu momentami natrafiamy na ziemno kamienne osuwiska, są one dość uciążliwe, ale nie idziemy w góry po to żeby wjechać tam ruchomymi schodami. Wydaje mi się, że któraś z ulew musiała doprowadzić do drobnych lawin i po prostu szlak się osunął. Idąc dalej natrafiliśmy też na około 20 metrowy pas śniegu przez który trzeba było przejść. Nie był on na szczęście niebezpieczny. Znajdował się w dość płaskim miejscu, które z żadnej strony nie było wyeksponowane. Niedługo po śnieżnej przeprawie zaczął się najciekawszy kawałek, łańcuchy! Jak zwykle byłem nieco zawiedziony. Stalowe ogniwa, są tam zamocowane mocno na wyrost, przynajmniej w większości miejsc. Ja użyłem ich, może, kilka razy. Podejrzewam, że przydatne są przy dużych opadach deszczu, gdy skała robi się śliska. Gdyby jednak doszło do upadku nie byłby on bardzo niebezpieczny, według mnie nie ma na Rysach miejsc gdzie można by spaść w przepaść, no chyba, że w części szczytowej, a tam już nie mam łańcuchów.

Idąc dalej, docieramy do grani, a tam szczeka mi opadła. Całą drogę od parkingu aż do grani świeciło słońce, nie było ono uciążliwe, bo akurat chowało się jeszcze za szczytami, ale chmur praktycznie nie było. Tymczasem po drugiej stronie grani nie było kompletnie nic widać. Tylko biel, tak jakby w grze komputerowej mapa się nie do końca załadowała. Ola była kilka metrów za mną i wiedziałem, że będzie zachwycona. Jeszcze nigdy wcześniej nie udało jej się być ponad chmurami i bardzo często mi o tym mówiła. Cieszę się, że mogłem być świadkiem spełniającego się marzenia :). Ostrożnie wspinając się granią po kilku minutach docieramy już na sam szczyt z którego możemy cieszyć się wspaniałymi widokami z Polskiej strony i niczym ze strony Słowackiej. My widzieliśmy jeszcze jeden z najrzadszych widoków w górach, rzecz której niektórzy nie zobaczą nigdy w życiu będąc w górach codziennie. Widzieliśmy widmo brockenu. Niektórzy twierdzą, że przynosi to pecha, ja tam po prostu cieszę się, że udało mi się zobaczyć coś niezwykłego. Momentami obłoki pozwalały nam też poobserwować sąsiednią stronę Tatr. Siedząc na szczycie, popijając piwo i jedząc bułkę, doszliśmy do wniosku, że jednak nie idziemy przez Szpiglasową przełęcz i spokojnie zejdziemy prosto do samochodu. Mogliśmy dzięki temu cieszyć się wspaniałym widokiem i miło spędzić czas w górach, nie odczuwając presji czasu. Ja zdążyłem sobie nawet na szczycie znaleźć nowego przyjaciela :). Jakiś koleżka nie mógł się doczekać na to aż jego towarzysz stanie z nim do zdjęcia, więc w końcu za pozował ze mną :). Siedząc tak i obserwując otoczenie, zwróciłem uwagę na przykry fakt. Strasznie dużo aktów wandalizmu w tatrach. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ludzie piszą markerami po skałach. Co nimi kieruje, jaka motywacja, widać zostałem wychowany w innym świecie. Najbardziej smutny napis jaki zobaczyłem to wpis, w którym ojciec z dzieckiem wspólnie zaznaczyli swoją obecność. Niestety jest to przykład tego, że świat schodzi na psy, rodzic zamiast wychowywać, pokazuje, a nawet uczy dziecko wandalizmu 🙁 , dla takich ludzi nie powinno być miejsca w górach.

Po upływie mniej więcej godziny, postanowiliśmy powoli kierować się z powrotem do samochodu. Było już około godziny 11 i dzięki pięknej pogodzie liczba turystów na szlaku znacząco wzrosła. doprowadziło to do tego, że staliśmy w kolejkach do praktycznie każdego łańcucha. Znacznie wydłużyło to naszą wycieczkę. Na szczęście nigdzie nam się nie spieszyło, zrobiliśmy sobie nawet dłużą przerwę na dużym kamieniu gdzieś w połowie drogi na szczyt. Po dojściu do czarnego stawu liczba turystów zrobiła się wręcz uciążliwa. zejście na dół do Morskiego Oka było właściwie zblokowane i poruszaliśmy się z prędkością parafian wychodzących bocznymi drzwiami po mszy. Trochę mnie to zaczynało denerwować, ze względu na fizjologiczne potrzeby, których nigdzie po drodze nie dało się załatwić. Pod schroniskiem nad Morskim Okiem, było już tyle osób co na Krakowskich Błoniach w trakcie wizyty papieża Jana Pawła II. Nie jest to oczywiście nic zaskakującego, ale jednak nie po to idziemy w góry, żeby przebywać w tłumie, idziemy tam żeby się odizolować od miejskiej dżungli. Dlatego gorąco polecam wychodzenie na szlak w nocy, tak jak zrobiliśmy z Olą.

Schodząc na dół widziałem biedne konie, które muszą wciągać pod górę największych Januszów turystyki górskiej, płacąc za to zdrowiem, a nieraz i życiem. Zawsze zastanawiam się jaki to ma sens wyjechać w Tatry po to, żeby wjechać pod morskie oko, kolejką na Gubałówkę lub szwędać się po Krupówkach? Z każdym krokiem coraz bardziej bolały mnie obtarte stopy i moje czepialstwo było coraz większe. Rose musi mieć żelazną psychikę, jeśli wytrzymuje moje komentarze:). Zwłaszcza gdy stoję samochodem w korkach. W sumie nie wiem czemu taki jestem, staram się poprawić. Po drodze do Krakowa wstąpiliśmy jeszcze standardowo do pewnej popularnej sieci restauracji. Odwiozłem Olę pod dom i skończyliśmy bardzo aktywny weekend.

Podsumowania. Muszę pakować się przed snem, przede wszystkim przygotowywać sobie jedzenie wcześniej, a nie na ostatnia chwilę. Nie potrafię nie przyjechać wcześniej, nawet gdy zaśpię. Ola jest najlepszym partnerem górskim i strasznie żałuje, że jednak z nami nie jedzie. Mam nadzieję, że się przekona w ostatniej chwili :). Polecam wychodzenie na szlak nocą. Rysy nie są trudne. Następna relacja będzie już z Alpejskich szczytów. Trzymajcie kciuki.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Korona Europy, Korona gór Polskich i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *