Nocna Dycha z… życiówką

Jakiś miesiąc temu, postanowiłem zapisać się na pierwszy bieg w tym roku. Czas mi szybko ucieka i nie miałem kiedy wcześniej w niczym wystartować, wstępnie zapisałem się na 10 km bieg w Myślenicach, w którym, zresztą, dziewczynom bardzo dobrze poszło, ale akurat termin zbiegł się z moimi zawodami w judo i musiałem zrezygnować. W końcu, zupełnie przez przypadek, chyba po prostu z nudów zapisałem się na bieg, “Nocna Dycha z Wawelem”, zapowaiadał się ciekawie, a 10 km przebiegam bez większego wysiłku, będzie motywacja do treningów i podtrzymywania formy. Ta się też dziwnie ułożyło, ze zapisałem się w zasadzie w ostatniej chwili, następnego dnia pakiet byłby dwa razy droższy, 60 złotych to i tak dużo.

Nocna Dycha z Wawelem

Dzień przed biegiem, podjechałem odebrać pakiet startowy. Zastanawiałem się, czy uda mi się gdzieś zaparkować, na szczęście organizator zapewnił darmowe miejsca parkingowe pod stadionem i nie było z tym żadnego problemu, duży plus, normalnie ze względu na uczelnie i studentów, ciężko tam zaparkować. Odbiór pakietu przebiegał płynnie, ale znowu nie rozumie dlaczego musiałem odbierać wszystko po kawałku w 3 miejscach? W warszawie jakoś udaje się wydawać wszystko przy jednym okienku. Tutaj najpierw odbieram numer, potem koszulkę, a na końcu jeszcze worek z resztą pakietu, znam osoby, które przez to wszystko, go nie odebrały :/. Właśnie przez to, że w jednym miejscu odbierało się pakiety na 3 różne zawody, było z tym trochę zamieszania i gdyby wszystko odbierało się w jednym okienku, znacznie ułatwiłoby to sprawę. Co do samego pakietu, to był marny. Worek na buty, w środku 3 cukierki, świetlik chemiczny i w zasadzie tyle, aha jeszcze worek na depozyt(worek na śmieci). Koszulka, też nie powala, zwykła bawełniana z nadrukiem, grafika nawet ciekawa.

W dniu biegu, co stało się ostatnio normą, padało, pada tak w Krakowie już chyba od miesiąca, co całkowicie odbiera mi chęci do czegokolwiek. Ola wróżyła, że bulwary wiślane będą zalane przez takie warunki pogodowe i jak zwykle miała rację. Jakieś dwie godziny przed biegiem, organizator ogłosił zmianę trasy. Teraz zamiast jednej dużej pętli, przebiegającej, między innymi przez Rynek i Wawel, wszystko odbędzie się na Błoniach. Pierwsza o czym pomyślałem, to że będzie to bardzo nudne, bieganie 3 pętli w kółko, później do mnie dotarło, że dzięki temu nie będzie tam w zasadzie wzniesień, szybka trasa po płaskim terenie, do życiówki idealna. Niestety nie czułem się zbyt dobrze przygotowany i nie sądziłem, że uda mi się coś z tego wyciągnąć.

Nie wiem szczerze mówiąc, czy były tam jakieś szatnie, mi się ich nie udało znaleźć i przebrałem się na środku holu, w którym było milion ludzi. Oczywiście nie można mieć o to pretensji do organizatora, po prostu pogoda sprawiła, że wszyscy gnietli się w środku, a nie rozproszyli po okolicy. Depozyt działał w miarę sprawnie i po chwili szedłem już w kierunku startu. Na szczęście, z któregoś z poprzednich biegów, miałem folię NRC, którą mogłem się owinąć w trakcie rozgrzewki, był to doskonały pomysł. Nigdy nie wiem jak mam się ubrać w takich warunkach, albo jest mi później gorąco, albo cały czas zimno. Tym razem miałem spodnie dresowe, koszulkę termoaktywną na długi rękaw i na to koszulkę biegową z moim logo, debiut :).

Podczas rozgrzewki rozglądałem, się trochę za Olą, miała gdzieś tam być i moglibyśmy wystartować razem, ludzi jednak było strasznie dużo i wszyscy wyglądali tak samo, Rose jest drobna, co sprawia, że ginie w tłumie, szybko zrezygnowałem ze swoich starań. Uznałem, że albo dogonię ją w trakcie biegu, albo poczekam na mecie.

Na starcie zrzuciłem z siebie folię i spokojnie zacząłem wymijać kolejnych biegaczy. W zasadzie całe pierwsze kółko skakałem jak żabka między ludźmi i kałużami. Dopiero na wysokości rudawy musiałem zwolnić i dostosować tempo do osób przede mną, było zbyt ciasno na jakąkolwiek zmianę pozycji. Podczas drugiego okrążenia spodobało mi się to nawet, bo mogłem sobie tam odpocząć i zebrać siłę na długą prostą. Gdy wbiegałem na ulicę Piastowską, czyli w zasadzie kończyłem drugie kółko, najszybsi zawodnicy kończyli już 10 km. To pokazuje tylko ile jeszcze można poprawić. Mniej więcej na początku ostatniego okrążenia najpierw ścierpła mi lewa stopa, a później w ogóle przestałem ją czuć. Uznałem, że pora kończyć już to bieganie i trochę przyspieszyłem, żeby być jak najszybciej na mecie. Gdy wbiegałem na ostatnią prostą, dawałem już z siebie tyle ile mi zostało mocy, co sprawiło, że w pewnym momencie omal się nie zatrzymałem, ale powiedziałem sobie, no nie zostało może z 200 metrów dasz radę. No i dałem, wbiegając na metę wydawało mi się, że zegar wyświetlał 49 min. Ktoś zawiesił mi medal na szyi, inna osoba przykryła kocem, wsadzono mi butelkę wody w rękę. Gdy już udało mi się wyrównać oddech i podnieść głowę, zobaczyłem kilka znajomych osób, dobrze wiedzieć, że nie tylko ja w piątek wieczorem, zamiast siedzieć z piwem przed telewizorem, moczę się i męczę :). Po kilku minutach przybiegła Ola ze swoją koleżanką, w ogóle nie wyglądały na zmęczone, osiągnęły dobry wynik i prezentowały się bardzo dobrze :).

Pobiegłem szybko do depozytu po swoje rzeczy, dzieci wydawały worki sprawnie i na szczęście dziewczyny nie musiały na mnie długo czekać, Rose zaoferowała podwózkę do domu, uff. Podsumowanie, plus dla organizatora, że pomimo pogody udało się ten bieg przeprowadzić, szybka zmiana trasy to na pewno duże wyzwanie. Pakiet startowy bardzo marny, pewnie nie udało się namówić odpowiedniej ilości sponsorów. Sam z siebie na pewno mogę być bardzo zadowolony, no bo w końcu zrobiłem życiowy wynik 47:52, a myślałem, że przebiegnę w czasie około 53 min. Następny bieg to dycha w górskich warunkach, sam jestem ciekawy jak sobie z tym poradzę.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał.

P.S. Bądzcie cierpliwi, już prawiem mam gotowy opis zimowego wejścia na Świnicę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Biegi i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *