Bieg Górski o Puchar Rektora AWF w Krakowie

To był piękny słoneczny dzień, lało żabami, dlatego z nudów siedziałem przed komputerem i przeglądałem facebook’a w poszukiwaniu żółtego proszku, czyli dziury w całym. Przeskrolowując kolejne posty, natrafiłem na propozycję startu w Bieg Górski o Puchar Rektora AWF w Krakowie. Oczywiście zainteresowało mnie to, zaglądnąłem do środka i przeczytałem, że wyścig odbędzie się w podkrakowskich dolinkach, Będkowskiej i Kobylańskiej, a jego długość to 10 km. Pomyślałem od razu, mając w pamięci 60 km triadę, na którą już byłem zapisany, że będzie to dobry sposób na sprawdzenie się w górskich warunkach i idealny element przygotowań. Cena pakietu w żadnym razie nie była odstraszająca, jedyne 35 zł, czyli tyle ile wydajemy na pizze, gdy nie chce nam się gotować obiadu. Zapisałem się i czekałem z niecierpliwością na start, byłem strasznie ciekawy własnych możliwości, nigdy nie brałem udziału w czymś podobnym.

Jakiś czas przed biegiem, organizator przedstawił na łamach strony internetowej trasę biegu. Miała być to pętla gdzie na początku biegniemy asfaltem wzdłuż drogi, następnie wbiegamy w dolinkę Kobylańską i już po trowobłocie dobiegamy do Będkowic, przebiegamy przez nie i wbiegamy do kolejnej dolinki, oczywiście Będkowskiej, a nią docieramy do miejsca, z którego startowaliśmy.

Tydzień przed biegiem, zrobiłem sobie marszobieg, dokładnie tą samą trasą, żeby nie być niczym zaskoczonym. Zwróciłem uwagę na to, że wapienne podłoże w dolinie będkowskiej, jest bardzo śliskie i będę tam musiał uważać w przypadku złej pogody, zwłaszcza, że zbiega się tam po stromiźnie z górki. Oczywiście, z moim fartem, na niewiele się to zdało, bo dzień przed biegiem organizator zmienił trasę :).

Przyjechałem godzinę przed startem, tak jak wymagał tego regulamin, trzeba było odebrać pakiet startowy. W środku nie było nic do picia, co mnie trochę zaskoczyło, na szczęście miałem swoje. Było kilka ulotek, lniany worek na buty, jakieś zdrowe batony. Aha byłbym zapomniał, do numeru startowego standardowo dostawało się 4 agrafki. JA dostałem 3 :). Poszedłem więc do stolika i poprosiłem o 4, po jakiś 5 min w końcu udało się ją znaleźć. Przymocowałem numer i zgubiłem następną, znowu prosiłem o dokładkę, niestety udało mi się jakoś rozwalić kolejną i finalnie pobiegłem z trzema :(.  Przed biegiem można było posłuchać wykładów profesora z AWFu, w sumie ciekawe. Pooglądać sprzęt górski, kilka stoisk znanych marek. Nudziło mi się strasznie, poszedłem do auta posłuchać muzyki. Jakieś dwadzieścia minut przed startem zachęcany przez spikera, poszedłem na rozgrzewkę. Pierwszy raz w życiu, przed biegiem brałem udział we wspólnej rozgrzewce, w sumie nawet mi się podobała. Ustawiliśmy się na starcie, ludzi było niewiele, myślę, że jakieś 50 osób.

Ruszyliśmy na sygnał, na początku z górki asfaltem, wszyscy równym tempem. Później trasa robiła się bardziej pofalowana i stawka się rozciągnęła, aż w końcu zbiegliśmy z asfaltu na trawę, a następnie na stromy podbieg po ściółce leśnej. Ten fragment zdecydowanie oddzielał mężczyzn od chłopców. Starałem się trzymać równe tempo, dzięki czemu mijałem kolejnych biegaczy. Niestety pod koniec zagotowała mi się woda pod kopułką i musiałem przejść do marszu, na szczęście nie trwało to długo i szybko wróciłem do truchtu. Po wyjściu z lasu wbiegamy do Będkowic i biegniemy dość długi kawałek asfaltem, z górki, dzięki czemu można było nadrobić straty i wyrównać tętno. Przestało mi wyskakiwać serce z klatki piersiowej, co było pocieszające. Następnie asfalt zmienia się w wydeptaną ścieżkę i przebiegamy przez dolinę Kobylańską. Pogoda była piękna, temperatura około 30 stopni. Nie pomagało to oczywiście w bieganiu, ale zachęciło ludzi do spacerów, dzięki czemu na trasie było trochę przypadkowych kibiców :). Na końcu dolinki, w miejscu gdzie znajduje się wiata znajdował się punkt żywieniowy, czyli woda albo izotonik. Wziąłem wodę, połowę wypiłem, a połowę wylałem sobie na głowę. Teraz mogłem przekonać się o tym, że jednak w tamtą stronę było łatwiej. Okazało się, że teraz biegnę pod górkę, udało mi się tak dociągnąć do końca udeptanej ścieżki, ale w momencie, gdy trasa zmieniała się na bardzo strome podejście drogą, musiałem skapitulować i przejść do marszu. Na szczycie podejścia wróciłem do biegania, teraz już w zasadzie do samej mety będzie z górki. Najpierw, na opisywanym przeze mnie wcześniej, wapiennym podłożu, osiągnąłem bardzo dużą prędkość. W miejscu gdzie stali fotografowie, potknąłem się o wystający kamień i sam nie wiem jak to zrobiłem, że się nie zabiłem, rozśmieszyło mnie to strasznie i dlatego, mam bardzo wesołe zdjęcia :). Gdy prawie sprintem dobiegłem do końcówki trasy, czyli pofalowanej drogi, pomyślałem, że fajnie by było utrzymać tempo już do samego końca, tym samym, minąłem jeszcze kilka osób po drodze, a na mecie prawie wyplułem płuca. Mój czas to około 56 min, co dawało mi miejsce gdzieś w środku stawki.

Podsumowanie, pogoda piękna, bieg też całkiem fajny, można powiedzieć kameralny i odbywający się w przyjemnej atmosferze. Trasa spodobała mi się na tyle, że lubię tam sobie przyjeżdżać samochodem  w weekendy na treningi biegowe. Myślę, że jak w przyszłym roku impreza się powtórzy to też wystartuje.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał

Ten wpis został opublikowany w kategorii Biegi i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *