Gerlach, w międzynarodowym gronie.

Przyszedłem jak zwykle za wcześnie, postanowiłem załatwić formalności i poczekać na stołówce. Stołówka to słowo, które zdecydowanie nie pasuje do tego miejsca, prędzej średniej klasy restauracja, taka w której podają steki i dziczyznę, ale dania są takich rozmiarów, że osoba robiąca kilometry po górach spokojnie się pożywi. W oczekiwaniu na nią postanowiłem, że zamówię piwo. Zlatý Bažant, jest to pierwsze piwo jakie wypiłem w życiu, było to lata temu i oczywiście znacznie przed osiemnastymi urodzinami. Smakowało tak samo dobrze i przy okazji przywołało piękne wspomnienia. Sącząc złocisty napój, mając widok na góry, brakowało mi tylko jednego, kogoś do pogadania. Byłem zupełnie sam w schronisku, a właściwie hotelu górskim. Po jakiejś godzinie przyszła dwójka, oczywiście polacy, to widać z daleka, nie wiem co jest w nas takiego specyficznego, ale rodaka można rozpoznać zawsze. Zamieniłem z nimi kilka słów, po czym postanowiłem wyjść na zewnątrz. Stałem tak w drzwiach w podkoszulku, pomimo zimowej aury, było ciepło. Słońce świeciło mocno, a na niebie nie było żadnej chmurki. Za plecami miałem Gerlach, główny powód mojej wizyty w tym miejscu, przed sobą widok na skały Velickej kopy, z prawej Velicką dolinę, a z lewej strony staw Velicke pleso. Widok piękny, od razu pomyślałem, że to dobre miejsce na wycieczkę z rodziną. Można podejść do schroniska, zjeść obiad i wrócić do domu. Zdecydowanie lepszy kierunek od przeciążonego Morskiego Oka.

Sliezsky Dom

Po kilku minutach zobaczyłem ją z daleka, chociaż do tej pory w życiu widziałem ją tylko raz, byłem pewny, że to… Susana. Nie wiem jak ona to robi, ale już z kilometra widać u niej radość z życia, radość którą zaraża innych, stałem w tych drzwiach i mimo woli zacząłem się śmiać :). Gdy mnie zobaczyła, będąc jakieś 5 metrów ode mnie :P, wcześniej była bardzo zainteresowana górami, nie dziwie jej się, Tatry są piękne, zwłaszcza zimą, uśmiechnęła się i przyspieszyła kroku. Zgodnie z Hiszpańską tradycją, przywitaliśmy się dwoma buziakami w policzek. Weszliśmy do środka, mieliśmy sobie mnóstwo rzeczy do opowiedzenia.

Dojazd Samochodem
Trasa → brak szlaku
Czas 1h 30′ + 4h
Długość trasy ok 15 km
Szczyty Gerlach 2655 m n.p.m.
Pora roku Zima
Ocena trudności Wspinaczka skałkowa(via ferrata), wspinaczka po stromym śnieżnym zboczu, asekuracja wymagana
Sprzęt dodatkowy kijki, czekan, raki, kask, uprząż, lina
Opłaty Przewodnik 260 EUR, nocleg 25 EUR, opłaty bankowe 40 PLN

Zacznijmy od początku. Chcąc zdobyć Koronę Europy, musiałem myśleć poważnie o zdobyciu Gerlacha. Prawdę mówiąc, myślałem o tym znacznie wcześniej, niż powstała idea łykania kolejnych szczytów Europy. Na poważnie zabrałem się za to jednak dopiero po zdobyciu Mont Blanc. Oczywiście pierwszą osobą, którą chciałem namówić na takie wyjście była Ola. Myśleliśmy o tym wiele razy, sama Rose uznała, że zima będzie świetną porą na ten szczyt. Niestety, ostatecznie wyszło tak, że Ola tym razem musiała zrezygnować, ja obiecałem jej, że jeszcze z nią tam kiedyś wyjdę i oczywiście dotrzymam słowa. Tymczasem zupełnie niespodziewanie, moja znajoma hiszpanka, którą poznałem w schronisku Refuge du Gouter, a następnie wspólnie zdobyliśmy “Posąg Świata”, zaczęła mnie dopytywać o Tatry i Polskę. Chciała wybrać się do naszego kraju i przy okazji zdobyć ze mną jakiś szczyt. Wspólnie uznaliśmy, że będzie to świetna okazja, do tego żeby zdobyć najwyższy szczyt Słowacji.

Jak wiadomo, żeby wejść na większość Słowackich szczytów, trzeba niestety korzystać z usług przewodników górskich. Są to bardzo wysokie koszta, które według mnie są zbędne dla osób z dużym doświadczeniem. Na Gerlach oczywiście można iść też innymi, bardziej wspinaczkowymi drogami, gdzie dla członków klubów górskich, przewodnik nie jest wymagany, ale po pierwsze ja nie jestem członkiem żadnego klubu, a po drugie szedłem tam z Susaną i wolałem nie kombinować, tylko mieć wszystko tak jak należy. Koszt przewodnika dla dwóch osób, bo tylko tyle może zabrać ze sobą zimą, to 240 EUR, do tego dochodzi jeszcze po 10 EUR na głowę za wynajęcie lawinowego ABC. W sumie są to bardzo duże pieniądze, jak na taką skromną górę, dla przypomnienia, za Grossglockner i Mont Blanc de facto nie zapłaciłem nic. No, ale jak podobno przed śmiercią powiedział Bob Marley, “Money can’t buy life.”, co było rozwinięciem jego tezy, że pieniądze to liczby, a liczby są nieskończone. Jeśli więc potrzebujesz pieniędzy do szczęścia, będziesz szukać go bez końca. Uznałem, że zainwestowanie we wspomnienia, to najlepsza forma wydawania pieniędzy. Dodatkowym wydatkiem był nocleg w Sliezsky domu, może to pominąć i atakować szczyt od dołu z parkingu, ja jednak postanowiłem, że to będzie świetne miejsce na spotkanie z Susaną i wygodniej będzie się jednak wyspać, do Tatranskiej Polianki jest znacznie dalej niż na przykład pod Łysą Polanę. Ania_3 natomiast, dochodziła do tego schroniska prosto ze szlaku, zdobywając wcześniej kolejne Tatrzańskie szczyty. Koszt noclegu to następne 25 EUR, do tego jeszcze opłaty bankowe, które kosztowały mnie około 40 złotych. Na szczęście przynajmniej parking jest darmowy.

Gerlach i Sławkowski

Ponieważ miałem przed sobą tylko około trzy godziny podejścia do schroniska, uznałem, że nie ma się za bardzo co zrywać, ruszyłem spod domu o 8 rano, tak, żeby na parkingu być mniej więcej koło godziny 11, a do schroniska przyjść na obiad. Zapakowałem do plecaka trochę jedzenia i ciepłe ubrania i ruszyłem zgodnie z planem. Było mi trochę smutno, że jechałem sam, najczęściej towarzyszy mi Ola, praktycznie zawsze z nią jeżdżę w Tatry, czasem jest to Karolina lub któryś z moich przyjaciół, w zasadzie nigdy nie jeżdżę sam, strasznie tego nie lubię. Jak śpiewał Ryszard Riedel “…Że najgorzej w życiu to, To samotnym być, to samotnym być…” . Na szczęście na szczyt nie będę szedł sam :).

Po drodze mijałem dobrze znane mi miejsca, trasę tę znam już w zasadzie na pamięć, tyle razy tamtędy jeździłem. Na szczęście, po przekroczeniu granicy, w końcu zobaczyłem coś nowego. Jadąc przez Słowację po prawej stronie miałem tak niesamowity widok na Tatry, że aż się musiałem zatrzymać i zrobić zdjęcie, wziąć głęboki wdech i podziwiać. Czasem się zastanawiam, jak to jest, że człowiek zachwyca się widokiem w taki sposób, odczuwa go nie tylko oczami, ale w zasadzie całym ciałem. Niektóre widoki działają na nas, jak pierwszy pocałunek, głęboko zapadają w pamięci. Delektowałem się tak rzutem na Tatry przez kilka minut, zanim zdecydowałem się pojechać dalej(to był długi pocałunek ;)).

Po dojechaniu do Tatrzańskiej Polanki, długo nie mogłem znaleźć parkingu. Wszędzie były zakazy i w zasadzie nie miałem pojęcie, którędy w ogóle mi wolno jeździć. Dobrze, że w dzisiejszych czasach mamy internet, smartfony i łatwy dostęp do informacji. Udało mi się doczytać na jakimś forum, że nie powinieniem się przejmować zakazem wjazdu, bo nie dotyczy on osób idących na Gerlach i tym sposobem w końcu dojechałem do właściwego parkingu, stało na nim zaledwie kilka aut. Przebrałem buty, zarzuciłem plecak na garba i wesoło ruszyłem w stronę schroniska. Pogoda była piękna, na niebie w zasadzie ani jednej chmurki, wokół mnie rzadki las i mnóstwo żółtej trawy. Dopiero co udało jej się wydostać spod śniegu i jeszcze nie odżyła. Idąc asfaltową drogą po lewej stronie miałem Gerlach, a po prawej Sławkowski Wierch. Widok naprawdę niesamowity. Dwa ośnieżone, piękne szczyty, asfaltowa droga i pożółkła trawa, jak z photoshopa :).

Samo podejście do Sliezskyego domu przypomina trochę wejście nad Morskie Oko, mamy możliwość pokonania całej trasy asfaltową drogą, lub trochę ciekawsza wersja szlakiem, który podobnie jak u nas przeplata się z drogą, stanowiąc jakby skróty. Po pewnym czasie dotarłem już do śniegu i tym razem na dobre rozstałem się z jezdnią. Idąc dalej mijamy drewniany mostek w tle, którego widać mój cel, czyli oczywiście Gerlach, mamy go przed oczami w zasadzie całą drogę. Wydawało mi się, że idę sobie powoli, ale po mniej więcej 1,5h byłem już na miejscu. Szlak nie jest wymagający, nie ma stromizny, a do tego jest bardzo ładny, tak jak pisałem wcześniej, jest to bardzo fajne miejsce na rodzinna wycieczkę i postaram się tam kiedyś moją wyciągnąć.

Z przewodnikiem umówilismy się na godzinę 9 rano. Wstaliśmy o 8 rano, zjedliśmy sobie na spokojnie śniadanie, ubraliśmy się i wyszliśmy przed budynek. Po chwili przyjechał dziwny pojazd z ludźmi. Był to taki wieloosobowy skuter. Podszedł do nas gościu, na oko trochę ponad 40 lat przywitał się, miał na imię Tibor i zaprosił nas do środka. Tam sprawdziliśmy sprzęt, oczywiście miałem wszystko jak należy, Susana zamieniła dziabkę na czekan turystyczny i pożyczyła kask. Później jeszcze wrzuciliśmy do plecaków ABC i założyliśmy na siebie detektory. Byliśmy gotowi do wyjścia. Spytałem Tibora ile powinna nam zająć przygoda, mówił, że około 10h.

Od razu po wyjściu z budynku ubraliśmy raki i kaski, przewodnik twierdził, że po drodze czasem spadają kamienie i lepiej nosić go już od schroniska. Na początku idziemy za schronisko, następnie bardzo długim trawersem idziemy czerwonym szlakiem przez wielicką dolinę, aż do Batizovskiej Doliny. Spotykamy tam inną grupkę, tym razem trzech Polaków, robimy sobie krótką przerwę. Jemy batony i popijamy wodę. Mój międzynarodowy zespół posługuje się głównie językiem angielskim. Ja w zasadzie używam 4 języków, angielskiego, polskiego i odrobinę słowackiego i hiszpańskiego, można się zakręcić :). Zacząłem już nawet do polaków mówić po angielsku ;P.

Po tym jak nabraliśmy sił, ruszyliśmy dalej długim trawersem w stronę Kotlovego szczytu. Zbocze jest dość strome i niebezpieczne, wygląda bardzo lawiniaście. Na szczęście śnieg był bardzo zbity i wygodny do chodzenia. Tempo było bardzo dobre, zarówno Tibor jak i Susana, byli świetnie przygotowani, hiszpanka to kobieta z gór, słowak jest na Gerlachu kilka razy w tygodniu, na szczęście ja też nie odstawałem, miałem za sobą bardzo dobry rok jeśli chodzi o Tatrzańskie szczyty.

Po jakiś 15-20 min dotarliśmy do wielkiego kamienia, przy którym zostawiliśmy już kijki na rzecz czekanów i powiązaliśmy się liną. Od tej pory zaczyna się już strome podejście. Prowadził przewodni, w środku była Susi, a ja na końcu. Oddaleni od siebie byliśmy po jakieś 5 metrów.

Z początku trawersujemy bardzo strome śnieżne podejście, później zaczyna się bardziej mixtowa wspinaczka, gdzie Tibor asekurował nas przy wcześniej przygotowanych stanowiskach. Można było nie tylko zsunąć się po śniegu, ale nawet spaść do małej przepaści. Oczywiście radziliśmy sobie z przeszkodami bez problemów, co więcej myślę, że jakbym tam szedł sam, to nawet nie chciałoby mi się wyciągać liny z plecaka. Najczęściej tak właśnie robię z Olą, noszę tylko niepotrzebny balast. Jednak przewodnik, jak na przewodnika przystało, był bardziej odpowiedzialny.

W końcu udało nam się dotrzeć do długo oczekiwanego miejsca, o którym myśli każda osoba idąca na Gerlach. W zasadzie jak tylko wpisujemy do przeglądarki nazwę szczytu, to większość zdjęć będzie, albo ze szczytu, albo właśnie stąd. Są to oczywiście ramki i najbardziej wspinaczkowy moment drogi normalnej. Na początku Tibor wszedł na samą górę, założył stanowisko, a później ruszyłem wspólnie z Susaną. Trudność podejścia moim zdaniem jest mniejsza niż na przykład Żleb Kulczyńskiego na Orlej Perci, asekuracja jest raczej potrzebna dla świętego spokoju. Ja wspinałem się tam w zasadzie jedna ręką, bo nie chciało mi się chować czekana ;P, to lenistwo mnie kiedyś zgubi.

Po przekroczeniu wspinaczkowej bariery idziemy kawałek po w miarę płaskim terenie, aż docieramy do bardzo długiego i bardzo nudnego, stromego podejścia żlebem, praktycznie pod sam szczyt. Trasa ta dłuży się niemiłosiernie, nie można jej nawet porównać z rysą na Rysach, bo jest znacznie dłuższa. Na szczęście śnieg był zbity i nie ślizgaliśmy się, Tibor mówił, że poprzedniego dnia obsuwali się ze 20 razy i co chwilę musiał hamować czekanem i podchodzić od nowa, my mieliśmy ten problem z głowy.

Na końcu długiego żlebu, przed samym szczytem, zaczyna się bardzo stroma wspinaczka śniegowa. Tutaj postanowiliśmy sobie zrobić małą przerwę. I właśnie przez to, że nie mogłem znaleźć dla siebie wygodnej pozycji, raki mi puściły i trochę się ześliznąłem. Na szczęście cały zespół jest na taką sytuacje przygotowany, ja hamowałem czekanem, Susi i Tibor odruchowo rzucili się na śnieg, również hamując, tym sposobem nie spadliśmy nawet 3 metrów w dół. Po przerwie przewodnik podszedł wyżej do przygotowanego stanowiska i asekurował nas aż do samego szczytu. Bardzo lubię taką wspinaczkę śnieżno skalną i cieszyłem się każdym metrem. Hiszpanka jest również bardzo doświadczona w tego typu przejściach i szło nam bardzo sprawnie. Na szczycie poza nami, była tylko trójka polaków. Dobrze się złożyło, miał nam kto porobić zdjęcia.

Niestety pogoda nie była najlepsza i widoki nie zachwycały, co prawda chmury nie były gęste i można było dojrzeć sąsiednie szczyty, ale nie ma to jak niebieskie niebo do którego zdążyłem się tej zimy przyzwyczaić :(. Posiedzieliśmy trochę na szczycie ciesząc się naszym osiągnięciem. Tibor rozmawiał z naszym TOPRowcem o wspinaczkowych trasach, po naszej stronie Tatr i różnych historiach z tym związanych, a ja tłumaczyłem wszystko Susanie.

Zejście ze szczytu było o wiele przyjemniejsze, po prostu robiliśmy sobie zjazdy na linie gdzie tylko się dało. Jedynym uciążliwym momentem był oczywiście wspomniany przeze mnie wcześniej długi żleb. Po dojściu do schroniska okazało się, że całość zajęła nam nieco ponad 4h. Według Tibora było to jego najszybsze zimowe przejście w życiu, tak jak mówiłem Susana jest bardzo mocną kobietą z gór, do tego całkiem ładną ;P.

W schronisku wypiliśmy jeszcze po piwie, trochę porozmawialiśmy, ja wziąłem sobie kontakt do przewodnika, z którym bardzo przyjemnie mi się szło. Myślę, że skontaktuję się z nim jeszcze w sprawie innych słowackich szczytów, na przykład Wysokiej. Później niestety przyszedł czas na rozstanie, Susi została w schronisku, a ja musiałem jechać do domu.

Podsumowanie, nie ma się co oszukiwać Gerlach jest drogi, to co na niego przyciąga to na pewno to, że jest najwyższy, fragment wspinaczkowy dosyć ciekawy i dosyć ładne widoki. Oczywiście wszystko to można mieć za darmo w innych partiach Tatr, dlatego nie jest to must have według mnie, chyba że ktoś, tak jak ja, był już na każdym turystycznym szlaku w polsce i po prostu szuka czegoś nowego, no i łyka Koronę Europy. Co dalej, z Susaną bardzo dobrze mi się po górach chodzi i jeszcze nie raz gdzieś z nią wyjdę, tak jak pisałem kiedyś, z kobietami jakoś przyjemniej ;), zarówno z Olą, Susi, Jolką, Karoliną. Jeśli wrócę na ten szczyt, a jak wiecie komuś to obiecałem, to myślę, że spróbuję teraz trasą Martina, już bez przewodnika

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał

P.S. Pisanie tego tekstu zajęło mi pół roku, przepraszam.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Korona Europy i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *