Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem

Po powrocie z Mont Blanc, przez moment odechciało mi się gór i w ogóle zbędnego wysiłku. Potrzebowałem odpoczynku fizycznego i psychicznego. Trochę się poobijałem, ale na szczęście, szybko mi przeszło. Na początku postanowiłem zaliczyć kolejne swoje marzenie, czyli szczyt który nosi moje nazwisko. Jest to mały kopiec w Beskidzie Niskim, ma niecałe 800 m wysokości i do wierzchołku nie prowadzi żaden szlak. Usiadłem z Olą na szczycie, na stercie kamieni i uznaliśmy, że powinienem kiedyś kupić tam działkę i wybudować dom, to by było dla mnie idealne miejsce. Podziwiając widoki, wspaniałą panoramę polskich i czeskich pasm górskich, doszedłem do wniosku, że już czas na Tatry. Wspólnie z moją górską partnerką, postanowiliśmy wybrać się na Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem. Mierząc 2307 m, jest  najwyżej położoną przełęczą w Polsce, do której prowadzi szlak turystyczny.

43

Dojazd samochodem
Trasa
Czas 6h
Długość trasy 11,4 km
Szczyty Kazalnica Mięguszowiecka 2 159 m n.p.m.
Pora roku Lato
Ocena trudności Trudności wspinaczkowe niewymagające asekuracji.
Sprzęt dodatkowy brak
Opłaty Parking 20 zł

Przejście tego szlaku zajmuje mniej więcej tyle samo czasu co Rysy. Umówiliśmy się na 1 w nocy i tak też się spotkaliśmy. Poprzedniego wieczoru oglądałem chyba najlepszy mecz w naszej rodzimej ekstraklasie, Legia podejmowała u siebie Lechię, nie dało się położyć spać wcześniej, dlatego jak zwykle byłem trochę niewyspany. W sumie przestało mi to już w ogóle przeszkadzać, w wysokich górach, przed atakiem szczytowym, też jakoś nigdy nie mogę się wyspać, widać tak musi być. Ola natomiast wyglądała na wyspaną, spakowała plecak do bagażnika i ruszyliśmy w poszukiwaniu przygód.

Zakopianka jest remontowana w wielu miejscach, do tego wiem, że Rose bardzo nie lubi jak się spieszę, jechałem powoli i ostrożnie, z moimi samochodowymi przeżyciami to nawet trochę dziwne. Ominęliśmy Zakopane i zaparkowaliśmy pod Łysą Polaną, o tej porze jeszcze nikt nie chciał od nas pieniędzy za parking, skasowali nas przy wyjeździe. Było bardzo zimno, ubrałem na siebie wszystko co miałem. Zaświeciłem czołówkę i powoli ruszyliśmy asfaltem w górę.

Po drodze Ola szybko zauważyła, że jesteśmy za wcześnie, pod Morskim Okiem będziemy jeszcze przed świtem, a na szlak lepiej wejść gdy już się zrobi jasno, mamy jedną czołówkę i ręczną latarkę. Pomyśleliśmy, że zjemy sobie spokojnie śniadanie z widokiem na jezioro. Idąc asfaltem zastanawiałem się, czy przypadkiem po drodze nie spotkamy jakiegoś niedźwiedzia. Turyści zostawiają bardzo dużo resztek jedzenia, które przyciągają łakomych olbrzymów. Obawiam się, że w konfrontacji z takim mięśniakiem nie miałbym wielkich szans. Ania_1 co jakiś czas chwytała mnie za ramię, chowała się za plecami i świeciła latarką po krzakach :). Widać miała podobne przemyślenia, na szczęście większą wiarę we mnie. Mam nadzieję, że światło latarki skutecznie odstraszyłoby napastnika :).

Pomiędzy parkingiem i schroniskiem spotkaliśmy jedną osobę, Tatry na wyłączność. Jedząc bułkę, którą poczęstowała mnie Ola, obserwowałem 2 osoby wspinające się na Rysy, z daleka widać było tylko światła latarek, zupełnie tak, jak w opowieściach z wielkich wypraw, które uwielbiam czytać. Atak szczytowy, z bazy wszyscy z niepokojem obserwują pozycję światełek. Najpierw wielka radość. Halo baza, na szczycie, na szczycie! Kilka godzin później, po pokonaniu najtrudniejszego fragmentu, zejście ze szczytu, w którym zdarza się 80% wypadków. Odpoczynek w obozie 4.

W końcu zaczęło wychodzić słońce, postanowiliśmy opuścić naszą bazę. Idąc powoli obok Morskiego Oka, zachwycałem się widokiem głównej grani Tatr, zawsze robi na mnie piorunujące wrażenie. Gdy dotarliśmy do stromego podejścia, miłą niespodziankę sprawił nam Kozioł, stał na szlaku, skubał sobie trawę i kompletnie nie przejmował się naszym towarzystwem. Przez chwilę się zastanawiałem, czy jak go niechcący przestraszę, to nie będzie chciał mnie nadziać na poroże, co mogłoby być nieco niekomfortowe, ale jakoś wydawał się bardzo przyjaźnie nastawiony. Udało mi się nawet zrobić z nim selfie :). Był bardziej wyluzowany od alpejskich kozic pod Mont Blanc. Podczas, gdy ja zapoznawałem się z tatrzańską naturą, Ola mi gdzieś uciekła i musiałem ją gonić. Usiedliśmy na chwilę pod Czarnym Stawem, jest tam pięknie o tej porze roku.

No i właśnie od Czarnego Stawu prowadzą dwa szlaki, jeden bardziej uczęszczany, który w tym roku z Rose zaliczyliśmy, zaraz przed wielką wyprawą oraz drugi, ten nasz dzisiejszy cel, Mięguszowicka Przełęcz pod Chłopkiem. Dla mnie, przez to, że mniej uczęszczany, a do tego trochę trudniejszy technicznie, o wiele ciekawszy. Kawałek nad stawem spotkaliśmy grupkę osób śpiących w namiotach, nie jest to legalne, dlatego jakby co, to o tym nie pisałem :). Mi to nie przeszkadza, ale wyobrażam sobie, że bez tego, w sezonie letnim z Tatr zrobiłby się ogromny camping.

Szlak z początku prowadzi wąską ścieżką przez kosówkę, następnie idziemy po stosie ogromnych kamieni aż pod strumyk. Przechodzimy przez wodę i zaliczamy kawałek wspinaczki wzdłuż wodospadu. Trzeba uważać bo kamienie mogą być śliskie. Po przejściu pierwszej większej przeszkody znowu idziemy kawałek kamieniami. Po pewnym czasie zaczyna się stroma wspinaczka, według mnie o trudnościach I max II. Ola radziła sobie jak zwykle bardzo dobrze, szlak był wymagający, pomimo tego zrobiliśmy sobie tylko jedną małą przerwę na uzupełnienie płynów i podziwianie widoków. Wbrew temu, że według prognoz miało padać, pogoda była rewelacyjna, ani jednej chmurki na niebie i jak na tę porę roku, całkiem ciepło. Mijając pierwsze trudności, dochodzimy do Kazalnicy, szczyt znajduje się na naszym szlaku, a jego wysokość wynosi 2159 m. Rose wspominała o tym jak kiedyś wybrała się na ten szczyt, nie była jednak pewna, czy dotarła do przełęczy. Ja byłem pewny, kiedyś zaliczyłem to miejsce z moim przyjacielem Wiktorem. Po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy dalej. Szlak robi się trudny, trzeba się wspinać wspomagając się stalowymi ramkami umieszczonymi w skałach. Po przejściu metalowych ułatwień wchodzimy na wykute w skale przejście, które prowadzi nas już do celu. Szczerze mówią pamiętałem ten szlak jako o wiele trudniejszy, być może doświadczenia zdobyte przez lata sprawiają, że zmieniło się moje nastawienie.

39

Na szczycie jak zwykle zajęliśmy dogodną pozycję i otworzyliśmy piwo. Była mniej więcej godzina 10 00, poza nami nie było tam zupełnie nikogo. Po pewnym czasie zaczęli się pojawiać kolejni turyści, ale liczba ich była raczej mizerna. Siedzieliśmy tak ponad godzinę, ciesząc się rozmową i widokami. Niestety jak to zwykle w życiu bywa, w końcu trzeba było zejść. Obawialiśmy się deszczu, który miał w końcu nadejść.

Schodząc w najłatwiejszy możliwym miejscu na płaskim terenie, poślizgnąłem się na kamieniu. Nogi rozjechały mi się na boki i padłem na brzuch podpierając się rekami. Na szczęście nic mi się nie stało, poza małymi otarciami dłoni. Rose była przerażona, ale szybko się uspokoiła, ja się zastanawiałem jak mogło do tego dojść. Widać całkowicie się rozluźniłem i zrobiłem coś głupiego, taka sytuacja w jakimś niebezpiecznym miejscu mogła się skończyć bardzo źle. Zapomniałem wspomnieć, że jeszcze wcześniej w okolicach Kazalnicy, spotkaliśmy Kozicę. Jeśli chodzi o tatrzańską zwierzynę, tego dnia szczęście nam dopisywało. Jadąc samochodem mijaliśmy lisa, później sarna a teraz kozica, całe szczęście niedźwiedź nam podarował.

Po pewnym czasie, krótką przerwą pod Czarnym stawem, dotarliśmy pod schronisko nad Morskim Okiem. Obiecaliśmy sobie, że zjemy tam szarlotkę popijając herbatą, ciągle jestem dłużny Oli ten napój, kiedyś w zwariowanych okolicznościach, przeze mnie, musiała zostawić połowę, a jak zawsze spłacam długi, będę pamiętał. Niestety kolejka była bardzo długa i porzuciliśmy ten pomysł. Zająłem stolik w pierwszym rzędzie, z najlepszym możliwym widokiem. Moja partnerka jednak podejrzanie długo nie przychodziła, już się zaczynałem martwić co się mogło stać, czy nie mogła mnie znaleźć? Odpowiedź była, przerażająca, zostałem oszukany :(. Rose szła w moim kierunku z ciastkami w ręku. Na szczęście, tym razem powiedzenie, nie wierz nigdy kobiecie, skończyło się dla mnie pomyślnie, uwielbiam słodkości:).

Zajadając się szarlotką podziwialiśmy mapę Alp Ötztalskich, którą kupiłem poprzedniego dnia. Wstępnie planowaliśmy zimowy wypad na Similaun, ja zastanawiałem się jeszcze nad Wildspitze. Ostatecznie przesunęliśmy jednak ten pomysł na wiosnę, a być może nawet na przyszły rok. Uwielbiamy oglądać mapy i sprawiało nam to przyjemność, na pewno nie można tego nazwać czasem straconym.

Zejście asfaltem to jak zwykle formalność, tym razem czułem się zdecydowanie lepiej niż podczas powrotu z Rysów. Nie bolały mnie nogi i w sumie miałem jeszcze całkiem sporo energii. Problemem okazał się jednak powrót do Krakowa. Nie wzięliśmy pod uwagę tego, że jest to ostatni dzień przed rozpoczęciem roku akademickiego i znaczna ilość samochodów z całego południa gnała razem z nami(jakieś 20km/h) do stolicy Małopolski. Zanim odwiozłem Olę do domu, kilka razy zdążyłem się zdenerwować i raz omal nie skasowałem samochodu, tylko czujność pasażerki nas od tego uchroniła.

Bardzo lubię nasze górskie wyprawy, a Przełęcz pod Chłopkiem to jedno z moich ulubionych miejsc. Zdecydowanie jestem zadowolony z tego dnia i nie mogę się już doczekać następnego wypadu, pewnie tym razem już w warunkach zimowych.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Inne góry i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *