Babia Góra Percią Akademików.

Po powrocie z Gruzji miotałem się po domu z różnymi zadaniami. Miałem też straszny rock and roll w głowie i przez to ogromne problemy z koncentracją i ze snem. Myślami ciągle błądziłem wokół pewnej sprawy, która nie dawała mi spokoju. Szczerze mówiąc, nadal gdy o tym myślę, jest mi ciężko, dlatego tak bardzo przeciągam w czasie relację z kaukazu :/ . Są one ze sobą w pewien sposób powiązane, obiecałem jednak, że wkrótce skończę opisywać i tamtą przygodę i w końcu zamknę Kazbecki epizod swojego barwnego życia. Wracając jednak do tematu, najlepszym sposobem na pozbycie się czarnych myśli i odpędzenie od siebie demonów, jest zajęcie czymś ciała i umysłu. Dla mnie najlepszym do tego miejscem są góry. Niestety, osoby, z którymi najczęściej zdobywam szczyty, miały inne plany. Poszukałem więc zespołu do podboju świata wśród kolegów. Niespodziewanie szybko zebrałem 3 osoby w tym mojego młodszego brata, z którym nie chodziłem po górach w zasadzie nigdy. Najwyżej byliśmy kiedyś w schronisku nad Morskim Okiem, co oczywiście nie czyni z nikogo górala. Ucieszyła mnie perspektywa wspólnej wycieczki, za cel obraliśmy sobie Babią Górę, czyli najwyższy w Polsce szczyty, nie leżący w Tatrach. Chcąc sobie jeszcze urozmaicić wejście, postanowiłem, że wejdziemy przez Perć Akademików. Na Diablaku byłem już tyle razy, że myśl o wchodzeniu tam od strony Krowiarek przez Sokolice, wydawała mi się nudna, pomimo zacnego grona znajomych.

Była to sobota, koniec wakacji i w końcu słoneczny weekend, prognozowano temperatury znacznie ponad 20 stopni, na tak popularnym szczycie, spodziewałem się tłumów. Z gamoniami umówiłem się zatem dość wcześnie, o 8 rano pod moim domem. Oczywiście się spóźnili i ostatecznie wyjechaliśmy gdzieś o 8 20. Po drodze zatrzymaliśmy się na śniadanie w restauracji ze złotymi łukami, gdzie spotkałem kolegę z pracy. Gnając krętymi drogami w kierunku Zawoji udało mi się nadrobić kilka minut i ostatecznie na parkingu byliśmy przed godziną 10. Niestety zgodnie z przewidywaniami o tej porze było już mnóstwo ludzi. Zaparkowaliśmy na dolny parkingu, kosztuje 15, ale warto zapłacić, stając na dziko na pewno dostaniemy mandat, o czym przekonała się liczna grupa amatorów górskich spacerów.

Dojazd Samochód
Trasa
Czas 4h 25′
Długość trasy 11,6 km
Szczyty Sokolica 1 367 m n.p.m. , Gówniak 1 617 m n.p.m. , Babia Góra 1 725 m n.p.m.
Pora roku Lato
Ocena trudności Trudności techniczne na Perci Akademików, łańcuchy.
Sprzęt dodatkowy brak
Opłaty Parking 15 złotych, wejście do parku 5 złotych

Przebrałem buty na Salewy, wziąłem do ręki gopro i ruszyliśmy w górę. Na początku musieliśmy jeszcze zapłacić po 5 złotych za wejście do parku narodowego. Tym razem szliśmy łagodnym niebieskim szlakiem, prowadzącym do schroniska Markowe Szczawiny, nie tak jak zwykle stromym czerwonym, prowadzącym na Sokolicę. Można na nią wejść jeszcze odbijając z niebieskiego szlaku na zielony, jednak nie takie były nasze plany. Koledzy, którzy się ze mną wybrali nie są zbyt doświadczeni, dlatego nie nabijaliśmy za bardzo tempa. Wprawdzie mijaliśmy grupki dzieci i starców, ale nie jest to powód do dumy, do wstydu też nie, miało być przyjemnie, tym razem nigdzie nie biegliśmy :). Pierwszy przystanek zrobiliśmy przy mokrym stawku, wygląda on jak nieco większa kałuża, ale znajduje się w bardzo ładnym miejscu, ma też błękitny kolor, co dobremu fotografowi prawdopodobnie pozwala wykonać piękne ujęcia. My mieliśmy kiepskie światło i nawet nie próbowałem ;). Droga niebieskim szlakiem w zasadzie ciągle wygląda podobnie, jest to delikatne nachylona szutrowa droga w lesie. Gdy dochodzimy do skrętu ratowników, gdzie zaczyna się Perć Akademików, znajduje się tam tak zwany taras widokowy, gdzie możemy popodziwiać widoki.

Postaliśmy tam chwilę i ruszyliśmy już w kierunku szczytu żółtym szlakiem. Jest on od samego początku o wiele bardziej wymagający. Przypomina już podejścia znane z Tatr, może nie tak strome, jak na przykład schody pod Czarny Staw, ale jak końcowe podejście na Iwanicką Przełęcz. Moim kompanom bardzo szybko zgasło światło i musieliśmy się zatrzymywać dość często. Później było coraz gorzej, stromizna przypominała już Trzydniowiański Wierch i chłopaki zostały w tyle. Razem z Michałem czekałem na nich przy łańcuchach dobre pół godziny, wtedy postanowiliśmy, że się rozdzielamy i poczekamy na nich na szczycie. Same łańcuchy znajdują się tam raczej pro forma, w Tatrach, nie mówiąc o Sierra Nevada, znacznie trudniejsze przejścia nie mają żadnych zabezpieczeń i nie podskakuje nam tutaj ciśnienie od ekspozycji(chyba, że kobiecych dekoltów, których tam było mnóstwo :)). Najpierw robimy trawers po raczej szerokiej półce skalnej, później wspinamy się po skalnych schodach uzbrojonych w łańcuchy, a na koniec wchodzimy po ramkach, które Ola nazywa drabinką. Jest to raczej większy kamień niż wspinaczka skałkowa. Po przekroczeniu ostatniej przeszkody mamy już łagodniejsze podejście pod sam szczyt, jest ono mniej więcej takie jak pod stację Meteo na Kazbeku, tam jednak każdy krok sprawia ból ze względu na wysokość, na Babią można spokojnie wbiec.

Tym sposobem, z młodym byłem na szczycie przed południem, niestety ze względu na pogodę, nie było widać moich ukochanych Tatr. Usiedliśmy z piwem i kanapkami i czekaliśmy na naszych kompanów. Z nudów zaczęliśmy robić sobie różne zwariowane zdjęcia, łaziliśmy w kółko. Widziałem już chyba wszystko, co tam można było zobaczyć. W końcu przyszli Piotrek z Kamilem. Zaczęliśmy zaczepiać ludzi, żeby nam porobili zdjęcia, chcieliśmy zrobić jak najbardziej zwariowane, żeby wygrać zakład o ilość lajków na FB :).

Gdy już nam się wygłupy znudziły ruszyliśmy z powrotem do samochodu, tym razem czerwony szlakiem, przez Sokolicę. Już na samym początku spotkałem kolejnego kolegę z pracy, tak jak się spodziewałem, ludzi na szlaku było bardzo dużo. Widać nie jestem jedynym górskim inżynierem :). Szliśmy tak spokojnie między kosówkami, aż w końcu nie wiem czemu zaczęliśmy zbiegać na dół. Biegliśmy tak mijając kolejnych ludzi, którzy, całkiem słusznie, patrzyli na nas jak na wariatów. Będąc już mniej więcej 10 min od samochodu spotkałem swojego dawnego trenera, teraz już kolegę, z którym wspólnie startuję na zawodach weteranów. Gdzie nie pójdę, tam kogoś spotkam, a ta Babia Góra okazała się szczytem szczytów :). Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, niestety na tyle rozmazane, że nic nie widać. Najpiękniejsze fotografie mamy jednak w pamięci, a ja ten dzień na pewno zapamiętam na zawsze.

Podsumowując, spędziłam dzień w bardzo miły sposób. Pośmialiśmy się i wygłupialiśmy, przy okazji oddychając świeżym powietrzem i szlifując kondycję. Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale miałem wtedy lekko podkręconą kostkę i chciałem sprawdzić, czy dam radę wystartować na festiwalu w Krynicy, na szczęście pomimo opuchlizny, zupełnie zapomniałem o kontuzji, a to oznacza, że nie była na tyle poważna, żeby mnie wykluczyć. Najbardziej cieszyłem się z czasu spędzonego z bratem, jestem bardzo rodzinną osobą, a przez sprawy zawodowe, moje różne starty w zawodach i oczywiście liczne podróże, mam dla rodziny mało czasu. Mam nadzieję, że zarażę młodego górami i częściej będziemy razem zdobywać świat.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał.

P.S. Będzie to już chyba ostatni wpis o Babiej Górze, no bo co można tutaj jeszcze wymyślić, Perć Akademików jest zdecydowanie najciekawszym szlakiem na szczyt, być może jeszcze wejdę tędy zimą.

Aha…. przypomniało mi się, że będzie jeszcze jeden epizod związany z tym kopcem, ale nie będzie się on znajdował w tej zakładce, ale w biegach! Czekajcie na dalsze relacje.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Korona gór Polskich i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *