Dokąd zmierza Himalaizm?

Byłem ostatnio na spotkaniu, organizowanym przez sklep 8a.pl, zatytułowanym „Quo vadis Himalaizm?” Wyglądało to jak wywiad z gwiazdami dzisiejszego sportu wysokogórskiego, z Andrzejem Bargielem i Januszem Gołąbem. Opowiadali oni o swoich doświadczeniach i planach na przyszłość. Zastanawiali się też, w którą stronę może iść dzisiejszy himalaizm. Odpowiedzi jednoznacznej jednak nie było i w zasadzie tematyka spotkania raczej odbiegała od jego tytułu. Mnie natomiast pytanie to zainspirowało do tego, żeby spróbować samemu dogrzebać się do odpowiedzi i spróbować przewidzieć przyszłość.

Na początku zacznę jednak od przeszłości, skąd w ogóle wziął się Himalaizm i jak to po kolei wyglądało. Wszystko zaczęło się od zdobycia Annapurny w 1950 roku przez dwóch francuzów Maurice’a Herzog’a oraz Louis’a Lachenal’a, niestety obaj mieli przy tym poważne kłopoty, które skończyły się dla nich ślepotą śnieżną i amputacją palców. Dalej to już wszystkim miłośnikom gór znane, wejście Hillarego i Tenzinga na Everest w 1953 roku. Później Nanga Parbat, tak bardzo wielbiona przez nazistów. Dopiero piąta niemiacka wyprawa, w 1953 roku pozwoliła stanąć na szczycie Hermannowi Buhlowi. Co ciekawe pierwsze próby podboju Nangi sięgają 19 wieku, a dokładnie roku 1895 i ataku brytyjczyka Alberta Mummery, który niestety zakończyła się dla niego tragicznie. W 1978 roku natomiast, zginął tam, brat pierwszego zdobywcy korony himalajów, Günther Messner. Kolejnymi szczytami były K2, Czo Oju, Makalu itd, aż do ostatniego zdobytego latem szczytu, czyli do Sziszapangmy osiągniętego w roku 1964, przez bardzo liczną grupę chińczyków.

Tym samym, w 1964 roku mieliśmy już zdobyte wszystkie 8 tysięczniki, pewnie wtedy można było sobie zadać pytanie, co dalej? Odpowiedź przyszła dopiero po 16 latach, gdy 17 lutego 1980 roku, polski duet, Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy, dokonał pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest, będącego wyznacznikiem nowego trendu w Himalaizmie. Od tej pory nasi rodacy pokazali, że w tej dziedzinie nie mają sobie równych, zdobywając jako pierwsi 10 z 14 ośmiotysięczników zimą. W międzyczasie kolejnym trendem w zmaganiach wysokogórskich, stało się kolekcjonowanie kolejnych szczytów, już nie chodziło o to, żeby być pierwszym, ale też o to, żeby skompletować. I tak można było na przykład, zdobyć Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty 7 kontynentów, stąd też angielska nazwa seven summits. Pierwszy dokonał tego w 1985 roku Richard Bass, multimilioner i kompletny laik jeśli chodzi o wspinaczkę, to bardzo denerwowało środowisko alpinistów, w tym słynnego Reinholda Messnera. Bass jako najwyższy szczyt Australii i Oceanii zdobył Górę Kościuszki, jest ona znacznie niższa od, leżącej w Nowej Gwinei, Piramidy Carstensza. W swoim programie podboju 7 szczytów, uwzględnił ją natomiast Pat Marrow, kompletując tym samym alternatywną koronę w 1986 roku. Przez zamieszanie związane z podziałem kontynentalnym świata, zamiast 7 szczytów mamy tak naprawdę 9. I tak, dla świętego spokoju, należałoby zdobyć w Europie, zarówno Elbrus jak i Mont Blanc natomiast w Oceanii, wspomniane wcześniej, Górę Kościuszki i Puncak Jaya.

Najbardziej wartościowa jest oczywiście Korona Himalajów. 14 ośmiotysięczników, które jednak nie znajdują się wszystkie w Himalajach, pomimo mylącej nazwy, dlatego też bardziej prawidłowa jest Korona Himalajów i Karakorum. W Karakorum znajduje się aż 5 szczytów z listy, w tym drugi co do wielkości K2. Pierwszym zdobywcą był wspomniany już przeze mnie niejednokrotnie, wielki włoski himalaista pochodzący z południowego Tyrolu, Reinhold Messner. Toczył on zażarty pojedynek z Jerzym Kukuczką, który ostatecznie był drugi stając w 1987 roku na szczycie Sziszapangmy, czyli zaledwie rok po tym jak Messner skompletował Koronę stając na Lhotse.

Ci dwaj wielcy zdobywcy posłużą moim dalszym rozważaniom, ponieważ przy okazji dokonali jeszcze kilku innych rzeczy godnych uwagi. Myślę, że pokażą one, w którym kierunku może iść dzisiejszy górski świat.

Po pierwsze, zdobycie korony Messnerowi zajęło 16 lat, Kukuczce zaledwie 8, czyli dwa razy krócej. Jeśli mamy już osobę, która zdobyła wszystko przed nami, to co możemy zrobić? Oczywiście możemy zrobić to szybciej. I moim zdaniem będzie to jedna z gałęzi Himalaizmu, czyli zdobywanie szczytów na czas. Według moich informacji do tej pory jeszcze nikt nie wyprzedził Jerzego Kukuczki, jest on też jedynym człowiekiem na świecie, który zdobył dwa ośmiotysięczniki w ciągu jednej zimy(Dhaulagiri oraz Czo Oju w 1985 roku).

Druga rzecz, Reinhold Messner w 1978 roku jako pierwszy zdobył Mount Everest bez tlenu, zrobił tak ze wszystkimi szczytami z korony. Wchodzenie na góry z tlenem i bez to zupełnie inne wyzwania i to będzie na pewno decydujące w przyszłości.

Kukuczka zdobywając Koronę Himalajów, przy okazji po raz pierwszy dokonywał zimowych wejść na Dhaulagiri 1985, Kanczendzonge 1986 oraz Annapurne w 1987 roku. W tym momencie, do zdobycia zimą, zostało już tylko K2 i nie jeden zespół ostrzy sobie na to zęby. W tym nasz, z Polskiego Himalaizmu Zimowego, który już w tym roku podejmie próbę wejścia na najbardziej kapryśną górę w Karakorum. Skład prowadzony przez Janusza Gołąba jest niesamowicie silny i moim zdanie tylko pogoda może im przeszkodzić, będę im gorąco kibicował. Kolejnym trendem może być próba zdobycia zimowej korony, czyli wszystkich 14 szczytów tylko zimą.

Następną drogą możliwą dla Himalaizmu, są samotne wejścia. Messner zdobywając koronę miał ich dwa, Kukuczka jedno. Na pewno próbując wybić się z tłumu komercyjnych wejść, ekip z ogromnym zapleczem finansowym i sprzętowym, ciekawym wyzwaniem będą solowe próby zdobycia 8 tysięczników.

No i na koniec moich rozważań, chyba najbardziej oczywista odpowiedź. Jeśli dokonano wejścia na jakąś górę, drogą pierwszych zdobywców, czyli najczęściej najłatwiejszą, naturalną rzeczą jest próba podniesienia poprzeczki i wytyczenie nowej trasy. Tym sposobem Kukuczka wytyczył 9 nowych dróg, Messner 6. Przy tak ogromnych Masywach górskich wydaje się, że liczba możliwości jest ograniczona tylko przez ludzką wyobraźnię i odwagę.

Podsumowując, Himalaizm od zawsze był próbą nie tylko pokonania własnych słabości, ale również zapisania się na kartach historii. Aby tego dokonać trzeba było być pierwszym, w tym momencie miejsce w kronikach pozostało już tylko dla zimowych zdobywców K2. Tym sposobem, aby dokonać czegoś wyjątkowego, a tym samym zdobyć finansowanie wyprawy, patronat medialny itd. musimy być naj. Najszybsi, najmłodsi, najstarsi, najbardziej medialni. Kolejną drogą są oryginalne pomysły, jak na przykład zjazdy wykonywane przez Andrzeja Bargiela. Ostatnią gałęzią himalaizmu sportowego, która na pewno będzie się rozwijać, są wejścia techniczne. Trasy normalne najczęściej trudnościami skalnymi nie przekraczają II, III, prawdziwym wyzwaniem będzie wspinaczka na ośmiotysięczniki, a nie wejście.

Oczywiście jest to moja subiektywna ocena, zachęcam do komentowania.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał.

P.S.dawno nie pisałem takiego artykułu(felietonu), chyba muszę więcej czasu poświęcić takiej działalności.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Inne i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *