Pierwszy test, msza w lesie, błoto i śnieg.

Po powrocie z nieudanej Kaukaskiej ekspedycji, długo miotałem się po domu z poczuciem braku sensu. Zacząłem szukać sobie motywacji, co było utrudnione chorobą i innymi problemami życia prywatnego, o których nie będę się rozpisywał. Było mi ciężko i wiedziałem, że muszę sobie znaleźć jakiś cel, będzie on motywował mnie do działania. Jestem osobą, która musi coś robić, w przeciwnym wypadku czuję się źle. Nie dam rady usiedzieć w fotelu nawet dnia, bo mnie roznosi energia. Mam wiele marzeń, jednym z nich jest zdobycie Korony Europy, co udaje mi się, niestety na razie bardzo powoli, realizować. Gdzieś, na początku września, pomyślałem, że trochę bez sensu zdobywać Europejskie szczyty, nie mając jeszcze na koncie rodzimej Korony Gór Polski. Co prawda zdobywałem sobie powoli kolejne kopce z tej kolekcji, ale jakoś nigdy nie były one dla mnie celem samym w sobie, raczej zdobywałem je dla treningu, albo wręcz przypadkiem. Od samego początku, nie chciałem, żeby były to zwykłe wejścia. Każdy z nas zna na pewno wiele osób, które na tych szczytach były, nie jest to nic trudnego, a już na pewno nic wyjątkowego. Jak wiecie, jestem łowcą marzeń, a one muszą być z pozoru nieosiągalne, trudne i wymagające zaangażowania. Najtrudniejszym szczytem z kolekcji są oczywiście Rysy, wchodzą na nie wycieczki szkolne. Zdobywając je w ten sposób, dajmy na to raz w tygodniu, nasze osiągnięcie będzie znaczące, odwiedzimy w końcu 28 miejsc i poświęcimy na to sporo czasu. Lista zdobywców KGP na dzień dzisiejszy wynosi jednak 1361 osób, a podejrzewam, że wiele osób nie zadało sobie trudu wpisywania się na nią, mi na przykład na tym kompletnie nie zależy. Dla mnie szkoda by było tych 28 dni, wolałbym w tym czasie robić coś bardziej znaczącego. Moim pierwszym pomysłem zdobycia korony, było wbiegnięcie na wszystkie szczyty, jednak po rozmowie z moim serdecznym przyjacielem, z którym notabene wpadłem na pomysł Korony Europy, leżąc w jednym łóżku po zdobyciu Three Peak Challenge, uznałem, że to i tak zajmie za dużo czasu i nie jest to jeszcze wyzwanie jakiego szukam. Dzięki jego sugestiom postanowiłem, że zrobię to w tydzień, dla podniesienia poprzeczki naprawdę wysoko, będzie to tydzień zimowy.

Turbacz 1278 m n.p.m.(Gorce)

Swoje przygotowania zacząłem od najwyżej góry Gorców. Było to tydzień przed Festiwalem Biegowym w Krynicy. Miałem tam przebiec 32 km, dlatego starałem się wybrać jak najdłuższą trasę. Tak się dobrze złożyło, że z Rabki na szczyt i z powrotem jest 31,6 km. Miałem problemy z kostką i nie byłem pewny, czy uda mi się ją zaleczyć w odpowiednim czasie. Skręciłem ją na meczu biznesligi i przez to nie miałem za bardzo kiedy trenować. Turbacz miał być testem mojej wytrzymałości i zdrowia, dlatego też nikogo nie namawiałem, żeby pojechał tam ze mną. Nie najmądrzej chodzić po górach samemu, wiedząc o kontuzji, ale nie jest to w końcu pustkowie, na trasie mijamy dwa schroniska, a na końcu mamy jeszcze trzecie. Z telefonem w plecaku byłem bezpieczny.

Najlepsze ujęcie 😛

Wstałem wcześnie rano, no dobra chciałem wstać wcześnie, ostatecznie udało mi się zerwać gdzieś o 7. Do Rabki dojechałem koło 8 30 i byłem chyba pierwszą osobą w okolicy. Miejsce parkingowe na mnie czekało, w zasadzie czekały wszystkie :). Jak zwykle nie wiedziałem jak się ubrać w takiej sytuacji, pogoda była niepewna, zanosiło się na deszcz, był on zresztą przewidywany w każdej prognozie. Ubrałem bluzę i dresik, na plecy zarzuciłem plecak z jakimś oshee i pobiegłem.

Dojazd Samochód
Trasa  
Czas 4h 00′
Długość trasy 31,6 km
Szczyty Maciejowa 773 m n.p.m. , Obidowiec 1 088 m n.p.m. , Turbacz 1 310 m n.p.m.
Pora roku Lato
Ocena trudności Prosta
Sprzęt dodatkowy Brak
Opłaty Brak

 

Na początku trzeba było się jakoś wydostać z miasta, biegłem po asfalcie nie wiedząc za bardzo gdzie, to mój pierwszy raz w tym miejscu. Na szczęście mam sokoli wzrok i fotograficzną pamięć, jak zwykle zerknąłem na mapę raz i to bez specjalnej próby zapamiętania czegokolwiek, kiedyś naprawdę się zgubię. Trochę na czuja, udało mi się w końcu wydostać z betonowej dżungli i wbiegłem na szlak przypominający górskie wędrówki. No dobra, do górskich wycieczek było jeszcze trochę daleko, raczej biegniemy po wiejskiej, polnej drodze. No właśnie, na potwierdzenie moich słów, minąłem starszego pana na traktorze, który serdecznie mnie pozdrowił. Widać robią na nim wrażenie biegacze. Na początku faliste ukształtowanie terenu bez większych wzniesień pozwala spokojnym tempem pokonywać kolejne kilometry. Biegłem tak samotnie, aż do schroniska na Maciejowej. Po drodze było tylko kilka miejsc, w których musiałem podchodzić, resztę spokojnie biegłem. Na drodze z Maciejowej do Starych Wierchów udało mi się już minąć kilka osób, nikt jednak nie biegał ze mną. Szlak był mokry, ale na szczęście nie błotnisty, lekka mżawka działała raczej orzeźwiająco, miałem zadziwiająco dużo energii. Z początku planowałem zrobić sobie przerwę pod Starymi Wierchami, ale biegło mi się na tyle dobrze, że dotarłem do samego szczytu, tylko w kilku miejscach podchodząc, w tym oczywiście w strefie szczytowej, gdzie ścieżka jest bardzo wąska i stroma. Na szczycie bardzo długo bawiłem się kamerą, jakoś nie mogłem złapać odpowiedniego ujęcia. W końcu zrobiło mi się zimno i zrezygnowałem z dalszych prób zbiegając do schroniska na piwo.

Wypiłem napój bogów zagryzając oscypkiem, to moje stałe pożywienie w schroniskach. Szybko zaczęło mi się nudzić, byłem sam i nie było z kim porozmawiać. Zaraz po skończeniu posiłku postanowiłam wracać.

Po piwie biegło mi się bardzo lekko :). Nie omijałem szczytu, przebiegłem przez niego jeszcze raz. Później, już z górki, jak zwykle wyłączył mi się instynkt przetrwania. Zapomniałem nawet o tym, że miałem uważać na kostkę. Znowu spodziewałem się, że będę musiał sobie zrobić gdzieś przerwę, na przykład na Maciejowej. Jednak z góry biegło się bardzo łatwo, lekki kryzys złapał mnie już na asfaltowej drodze pod Rabką, ale wtedy powiedziałem sobie, no bez jaj, dasz radę dociągnąć już do końca i tak też się stało.

Całą wycieczka zajęła mi zadziwiająco mało czasu, nie wiem, czy to dzięki temu, że byłem na świeżości, czy miałem jeszcze poprawioną saturację krwi po wysokogórskiej przygodzie. Miałem też bardzo silną wewnętrzną motywację do osiągnięcia jak najlepszego wyniku. Tym sposobem wbiegłem na swój pierwszy szczyt z Korony.

Lubomir 904 m n.p.m. (Beskid Makowski)

Kolejnym szczytem, na który postanowiłem wbiec jest Lubomir. Według twórców korony, jest on najwyższym szczytem Beskidu Makowskiego, geologicznie należy on jednak do Beskidu wyspowego, gdzie brakuje mu trochę do Mogielicy. Swój bieg postanowiłem zacząć w Myślenicach, cała trasa wynosiła 28,7 km. Tak sobie jakoś wymyśliłem, że biegi mające około 30 km są dla mnie odpowiednie do treningu. Tym razem do wspólnego biegu zapraszałem znajomych, zgłosił się Dawid, który ma na koncie naprawdę imponujące dystanse, między innymi Krynicką setkę. Trochę się obawiałem, że nie dam sobie z nim rady :).

Dojazd Samochód
Trasa
Czas 4h 00′
Długość trasy 28,7 km
Szczyty Działek 622 m n.p.m. , Lubomir 904 m n.p.m.
Pora roku Jesień
Ocena trudności Prosta
Sprzęt dodatkowy Brak
Opłaty Brak

Umówiliśmy się na 8 00, ale jakoś nie mogłem się obudzić i przeniosłem termin na godzinę 8 30. Wyruszyliśmy spod jego domu i bardzo szybko byliśmy w Myślenicach. Zaparkowaliśmy pod Dekadą, co dawało nam pewnie jakieś 1,5 km biegu po asfalcie. Przebiegamy przez most mijamy park, wbiegamy na czerwony szlak, który powinien nas zaprowadzić aż do samego szczytu, gdzie będzie na nas czekać drewniana wieża i obserwatorium astronomiczne. Na początku w lesie jest bardzo stromo i ślisko, dużo błota, od dwóch tygodni non stop pada deszcz. Biegniemy sobie powoli idąc na bardziej hardcorowych podejściach. Po pewnym czasie wybiegamy znowu na asfalt, zgodziliśmy się, że to może być fajne miejsce do postawienia domu. Chociaż w sumie to nie wiem, czy potrafiłbym mieszkać poza dużym miastem. Jestem mieszczuchem od dziecka, pewnie by mi brakowało tego smogu, tłumu, hałasu i wszystkiego co daje nam betonowy las. Gdy zbiegliśmy z asfaltu na polną drogę, pobawiliśmy się trochę gopro, wbiegając na przykład kilkanaście razy w kałuże w poszukiwaniu idealnego ujęcia :). Zabrało to sporo czasu, ale przecież nikt nas nie gonił. Później jeszcze zagadaliśmy się, gdzieś przy schronisku na Kudłaczach, gubiąc szlak. Zamiast biec czerwonym, jakimś cudem znaleźliśmy się na zielonym. Pobiegliśmy dalej do Suchej Przełęczy, gdzie mieliśmy żółtym szlakiem wrócić na wcześniej zakładaną trasę. Trochę się zdziwiliśmy widząc mszę w środku lasu, a jeszcze bardziej chyba zdziwił się ksiądz widząc dwóch ubłoconych, dorosłych facetów wybiegających zza krzaków, przebiegających wzdłuż wiernych i znikających gdzieś w lesie za ołtarzem :). Żółty szlak jest bardzo stromy i nie dało się nim biegać, na pewno nie przy moim przygotowaniu kondycyjnym, pewnie znajdą się tacy, którzy przelecą tamtędy jak gazela. W końcu udało nam się wrócić na czerwony szlak, którym dotarliśmy już do celu.

Zdjęcie butów 🙂

Na szczycie zjadłem jakiś żel dla biegaczy, dostałem go w pakiecie przed, którymś biegiem. Zrobiliśmy zdjęcie butów od spodu i zgodziliśmy się, że czas na piwo. Czekało ono na nas w schronisku na Kudłaczach. Myśl o chłodnym napoju dodała nam tyle energii, że pobiegliśmy tam prawie sprintem :). Obsługa była bardzo niemiła, ale nie przeszkadzało mi to, miałem to po co przyszedłem :). Po piwie, nie chciało mi się dalej biec, ale trzeba było wrócić do domu. Jak już zmusiliśmy się do wstania z krzeseł, to jakoś poszło :). Na zbiegach odsadziłem trochę Dawida, który dogonił mnie na wypłaszczeniach, do samochodu dobiegliśmy już razem.

Bardzo mi się ta trasa podobała pomimo kiepskiej pogody. Ciekawe miejsce do treningów, alternatywa dla lasku Wolskiego i dolinek. Całkiem niedaleko domu, a charakter biegu zdecydowanie górski. Tym sposobem zaliczyłem drugi szczyt z Korony, wbiegając na niego, tym razem nie sam, ale z kompanem.

Wysoka 1050 m n.p.m. (Pieniny) oraz Radziejowa 1266 m n.p.m.(Beskid Sądecki)

No dobrze, wbiegłem już na dwa najbliższe szczyty z Korony i co dalej. Zacząłem szukać sobie kolejnych wyzwań. Blisko domu jest jeszcze Mogielica, ale szlak na nią jest za krótki do treningu. Na Babiej Górze byłem już tyle razy, że mam jej chwilowo dość, zresztą wbiegłem na nią ostatnio podczas Memoriału Wojtka Kozuba. Myślałem o tym, żeby połączyć Czupel i Skrzyczne, ale to jest niestety trochę daleko od Krakowa. Ostatecznie postanowiłem wbiec równocześnie na Wysoką i Radziejową. O ile tę pierwszą górę znam bardzo dobrze, byłem na niej niezliczoną ilość razy, w tym raz z Olą, była to jedna z moich pierwszych relacji na blogu, o tyle na Radziejowej jeszcze nigdy nie byłem. Trasa na papierze wydawała się bardzo ciekawa i stanowiła idealna pętlę, zaczynającą i kończącą się w dobrze mi znanych Jaworkach. Bardzo długo pytałem kolejne osoby, czy nie podjęłyby się ze mną wyzwania, niestety jakoś nie udało mi się nikogo znaleźć, dlatego ostatecznie znowu pojechałem sam.

Dojazd Samochód
Trasa  
Czas 5h 00′
Długość trasy 27,6 km
Szczyty Wysoka 1050 m n.p.m. , Obidza 928 m n.p.m. , Litawcowa 968 m n.p.m. , Wielki Rogacz 1172 m n.p.m. , Radziejowa 1262 m n.p.m.
Pora roku Jesień
Ocena trudności Prosta
Sprzęt dodatkowy Brak
Opłaty Parking 13 zł

Chciałem wstać o 6 rano, ale jakoś samemu ostatnio nie mam motywacji do porannych pobudek, udało mi się wstać o 7 30 i od razu wsiadłem do samochodu. Do Jaworek dojechałem mniej więcej o 9 30, nie spieszyłem się za bardzo, bo ciągle mam jeszcze letnie opony, całe życie na krawędzi. Nie spodziewałem się, że na parkingu przywita mnie od razu pan zbierający pieniądze, kiedyś się tam po prostu parkowało. Zapytał mnie jaką trasę planuję, był pod wrażeniem, a gdy zapytał za ile godzin spodziewam się wrócić to mu szczęka opadła :). Liczyłem na 4h, według niego w tyle, to ludzie wchodzą na Wysoką. Powiedział mi, że zapłacę po powrocie, mają godzinne naliczanie, nie tak jak najczęściej za cały dzień.

Ubrałem buty i powoli zacząłem biec, na początku po lodzie. Na parkingu było bardzo ślisko, przez wąwóz Homole biegło się znacznie łatwiej. Niestety nie wygląda on już tak dobrze jak kiedyś, coraz więcej w nim metalowych schodów i mostków, co niestety niszczy jego naturalny wygląd. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że będzie on bardziej stromy, a w zasadzie poza jednym podejściem, po schodach, resztę przebiegłem. Za wąwozem biegnę kawałek z górki drogą, nieco bolały mnie łydki, czekałem, aż się rozgrzeją. W końcu dotarłem do bazy namiotowej, gdzie zaczyna się strome podejście po polanie. Było ono bardzo ciężkie, przez roztopy wszędzie były mokradła, buty albo kleiły się do nawierzchni i trzeba je było wręcz oderwać od błota, albo warstwa błota była tak gruba i luźna, że nie dało się w ogóle złapać przyczepności. Miejscami musiałem chodzić na czworaka. Po zakończeniu polany wchodzę już po kamiennych schodach. Niestety wcale nie jest łatwiej, podobnie jak wtedy, gdy byłem tam z Olą, prawie dokładnie 2 lata temu, wszystko jest pokryte lodem. Wtedy miałem na sobie buty wysokogórkie salewy, teraz adidasy. Męczyłem się strasznie, ale jakoś udało mi się wdrapać na górę. Na szczęście finalne podejście nie było już takie oblodzone i dało się spokojnie wejść po kamieniach na szczyt. Tym sposobem, po niecałej godzinie, byłem już na Wysokiej. Wiał bardzo silny wiatr i szybko zrobiło mi się zimno, nie miałem też za bardzo po co tam siedzieć. Co prawda było widać Tatry, co zawsze zachęca do zamulania i zachwycania się widokiem, ale dla mnie był to dopiero początek przygody.

No i właśnie teraz wyszło moje olewackie podejście do sprawdzania szlaków. Kompletnie nie wiedziałem jak mam iść dalej do niebieskiego szlaku, który powinien mnie zaprowadzić w kierunku Beskidu Sądeckiego. Na szczęście żyjemy w 21 wieku i udało mi się połączyć z internetem, szlak był w miejscu, którego kompletnie nie brałem pod uwagę. Trzeba się było wrócić znaczny kawałek, a następnie odbić w prawo. Specyfika trasy byłaby idealna do biegania, co też próbowałem robić, ale niestety był on pokryty śniegiem, pod którym kryło się błoto. Wszystko to na dosyć stromym trawersie. Raz na jakiś czas ześlizgiwałem się, albo wpadałem w błoto po kolana. Kilka razy przewróciłem się. Na szczęście po pewnym czasie wbiegłem na drogę, której było już trochę łatwiej, a przynajmniej tak mi się wydawało, że będzie. Przez prace związane prawdopodobnie z wycinką lasów, ciężki sprzęt przeorał totalnie wszystkie polne drogi, mieszając błoto ze śniegiem. W niektórych miejscach musiałem w zasadzie brodzić po kolana w wodzie, błocie i śniegu, już nawet nie próbowałem tego ominąć, bo nie było gdzie. Kolejny utrudnieniem była oszczędność zarządców parku. Widać farba jest bardzo droga, ponieważ szlaki są oznaczane bardzo rzadko, a w miejscach, które by się wydawały kluczowe wcale. Nie wiedziałem, czy biegnę dobrą drogą na rozwidleniach i liczyłem na to, że zaraz zobaczę odpowiedni znaczek i nie będę się musiał wracać. Na szczęście mam dobrą górska intuicję i udało mi się całą trasę do Obidzy przebiec nie błądząc. Tam spod schroniska przybiegła do mnie jakaś starsza pani z którą dobiegłem aż do Wielkiego Rogacza, dobrze, że ze mna była, bo zgubiłbym się na jedym z rozwidleń i zamiast na Radziejową zbiegłbym do Jaworek. Pani miała ponad 50 lat, swoją przygodę z biegami górskimi zaczęła 3 lata temu, w przyszłym roku chce wziąć udział między innymi w dwóch Janosikach, biegło mi się z nią bardzo dobrze, ale chyba bała się, że mnie opóźnia i postanowiła odpocząć każąc mi biec dalej. Pożegnałem się z nią mając nadzieję, że spotkamy się jeszcze na jakiś biegach. Napewno! Od Wielkiego Rogacza zbiegam sobie powoli do Przełęczy Żlobki, a następnie zaczyna się ostre podejście już na sam szczyt. Przyznam, że czułem już pieczenie w udach, ale postanowiłem sobie, że nie będę robił przerwy i dociągnę do szczytu.

Na górze chciałem wejść na ambonę, wiedziałem, że jest zamknięta, ale myślałem, że uda się jakoś bokiem wejść, jednak przechytrzono mnie, ktoś wyciął  schody :). Przez chwilę myślałem o tym, żeby wleźć jakoś po kratownicy, ale w sumie po co. Porobiłem zdjęcia i zacząłem zbiegać. Zaczął wiać silny wiatr i zrobiło się bardzo zimno.

O ile na samym szczycie widoki są marne, jesteśmy w środku lasu, to schodząc widzimy przed sobą panoramę Tatr i Pienin, naprawdę piękny widok, szkoda tylko, że słońce schowało się za chmurami. Zbieg też nie jest zbyt komfortowy, szlak pokryty jest ruchomymi kamieniami wielkości pięści, bardzo łatwo skręcić sobie kostkę i bardzo ciężko znaleźć miejsce do położenia stopy. Dopiero gdy dotarłem do Litawcowej mogłem już swobodnie biec nie martwiąc się o zdrowie. Musiałem się jednak dalej martwić o to, żeby nie zgubić drogi, szlak jest naprawdę fatalnie oznaczony i trzeba się często dymyślać gdzie może być jego kontynuacja. Po zbiegnięciu do Białej Wody do samego samochodu biegłem już asfaltem lekko z górki.

Na parkingu okazało się, że nie wziąłem ze sobą pieniędzy. Pan był pod wrażeniem, że faktycznie udało mi się zrobić tę trasę, w takim tempie, co prawda nie tak jak zakładałem w 4 ale w 5 h. Warunki były bardzo trudne. Tak czy siak musiałem skądś wygrzebać 13 złotych :). Na szczęście zbierając drobne ze wszystkich kieszeni i każdego zakamarka samochodu udało mi się zebrać garść monet o wartości 13 PLN.

Bardzo się cieszę, że wszedłem na te góry przed atakiem, co prawda nie będę ich zdobywał tym samym szlakiem, ale teraz już wiem czego się spodziewać, gdzie łatwo się zgubić i jak to zaplanować logistycznie. Na przykład gdzie będzie stał kierowca. Według mojego planu, po Radziejowej i Wysokiej zostanie mi jeszcze tylko jedna góra do zdobycia. Wiem, że będę wtedy bardzo zmęczony, a nie są to wcale łatwe szczyty. Końcowe podejścia są bardzo strome. Będzie ciężko, ale wierzę w to, że dam radę, mam jeszcze trochę czasu, żeby się dobrze przygotować.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał.

P.S. Mogłem to rozbić na 3 teksty, ale mamy tyle przygód, że już nie mam kiedy o nich pisać, nie muszę tego dzielić.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Korona gór Polskich i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *