Kazbek, porażka, która uczy pokory…

Dla mnie osobiście Kazbek był jak niezwykły sen, taki przy którym nie chcemy się obudzić, niestety w kulminacyjnym momencie dzwoni budzik do pracy. Mnie obudził wybuch granatu moździerzowego obok głowy, okazało się, że taplam się w błocie i śniegu, w okopie, w Ardenach z 44. Wokół panuje przejmujący mróz, wszędzie słychać świst pocisków niemiecki mauserów, wybuchają bomby, a z dali coraz głośniej dobiega dźwięk czołgowych gąsienic. Jedyne co w tym momencie czuję, to strach… nie przed obrażeniami, śmiercią, czy niewolą. Wiem, że z tym bym sobie poradził. Boję się, że już nigdy nie zasnę, już nigdy więcej mi się ten sen nie przyśni, nigdy nie doczekam zakończenia. Bez tego nie dam sobie już rady. Dla takich snów, chciałbym zapaść w śpiączkę i nigdy się nie obudzić… Niestety, już nigdy nie poznam zakończenia, mogę jedynie łapać kolejne marzenia i liczyć na to, że któreś okaże się snem mojego życia…

Było ciemno, nic dziwnego, w końcu to środek nocy, gnaliśmy gdzieś niemiecką autostradą, a może to była Austria. Zmęczenie i brak składników mineralnych powodowały u mnie ogromne problemy z koncentracją. Właśnie dlatego siedziałem na tylnym fotelu, a nie prowadziłem. Siedziałem, to też mocne słowo, raczej spoczywałem bezwładnie opierając się o cokolwiek, byłem między snem i jawą. Przebudziła mnie próba nieumyślnego morderstwa, przeprowadzona przez Kubeusza, prawie wjechaliśmy w TIR’a ze znaczną prędkością. Na chwilę odzyskałem koncentrację. Postanowiłem skontaktować się z Olą, która była moim łącznikiem ze światem i bardzo mi pomogła z punktu widzenia logistyki i meteorologii, bez niej nie wszedłbym na Mont Blanc. Okazało się, że Rose była na lotnisku w Kutaisi, czekała na samolot, dobrze bo nawet nie pomyślałem o tym, że niektórzy po prostu w środku nocy śpią. Po tym jak pokrótce opowiedziałem jej swoją przygodę z Blanciem, oczywiście spytałem, jak jej się podobało w Gruzji. Rose niemal od razu zapytała mnie, czy wejdę z nią na Kazbek, widziała górę i zapragnęła ją zdobyć. Niesiony euforią po zdobyciu dachu europy zgodziłem się od razu, tym właśnie sposobem po wielu przygodach znaleźliśmy się w tym miejscu, a ja mam wam bardzo dużo do opowiedzenia. Po drodze zdarzyło się bardzo wiele rzeczy,  nie opisałem jeszcze na przykład Andaluzyjskiej wyprawy, Ola naciskała jednak na zamknięcie Gruzińskiego epizodu jak najszybciej, a ja szczerze mówiąc też chciałbym mieć to już za sobą, nie zabrałem się za to jednak przez ponad pół roku.

Jak zwykle, przygodę z górami wysokimi trzeba zacząć od przygotowań, zbieraniu ekipy i organizowaniu logistyki, przejazdów, przelotów, sprzętu, jedzenia i wielu innych rzeczy. Jako termin podboju Gruzji wybraliśmy sobie drugą połowę lipca. Nie dlatego, że wtedy są najlepsze warunki, ale po prostu wtedy Ola mogła dostać urlop. Do zespołu szybko dołączyła Karolina, ta sama, z którą wchodziłem 1 stycznia na Trzydniowiański Wierch(wtedy ją poznałem), Rose nie musiała jej długo przekonywać, jadąc na Kozi Wierch praktycznie była pewna, że z nami poleci. Kolejnym członkiem zespołu stał się Marek, kolega Karoliny z pracy. Ostatni dołączył Artur, którego również zwerbowała Rose. Jak widać od samego początku wyprawa na Kazbek należała do Oli, od pomysłu po organizację, a ja byłem bardzo zadowolony, że mogę w niej uczestniczyć i z przyjemnością we wszystkim pomagałem.

Po raz pierwszy z całym składem spotkałem się pewnego dnia w Gruzińskiej restauracji, no tak naprawdę niecałym, bo Artura nie poznałem i prawdopodobnie nie poznam nigdy. Od samego początku byłem bardzo sceptycznie nastawiony do jego osoby, to dlatego, że w góry staram się chodzić z zaufanymi osobami, a jego tak naprawdę nikt dobrze nie znał. Przygotowałem listę sprzętu potrzebnego do wyprawy, ustaliliśmy odpowiedni podział oraz finalną datę całej akcji, 16 do 25 lipca. Mogliśmy w końcu kupić bilety lotnicze. Tym oczywiście zajęła się Rose, która jest mistrzem logistyki. Okazało się, że z bagażem taniej wychodzi LOT z Warszawy, niż Wizzair z Katowic, warto to sprawdzić, a nie ograniczać się wyłącznie do “tanich linii”. Lot w obu kierunkach, kosztował nas nieco ponad 900 złotych na głowę, polski przewoźnik pozwala zapakować 23 kg do luku bagażowego oraz zabrać ze sobą 8 kg do środka. Spokojnie wystarcza to na jedną osobę, nawet chcącą zdobyć pięciotysięcznik. Popijając Gruzińskie piwo i zagryzając chaczapuri, doszliśmy wspólnie do wniosku, że fajnie byłoby wyjść gdzieś razem w góry, w pełnym składzie, jeszcze zanim znajdziemy się w Gruzji. Jakoś tak wyszło, że ostatecznie wybraliśmy się na weekend w Tatry 3-4 czerwca, zahaczając przy okazji o urodziny Oli, był to wspaniały weekend dla mnie przy okazji przedłużenie Andaluzyjskiej przygody, tak się złożyło, że pojechałem do Zakopanego prosto z lotniska.

Pierwszego dnia, ponieważ nie mieliśmy za dużo czasu, wybraliśmy się na zachód słońca na Nosalu. Podejście od naszego domku nie zajęło więcej czasu niż 40 min. Siedliśmy na szczycie, Karolina wyjęła szampana niespodziankę i cieszyliśmy się pięknym widokiem i swoim towarzystwem. Spotkaliśmy tam też zupełnie przypadkiem osoby, które stały się bardzo ważne dla niektórych z nas. Drugiego dnia natomiast, mieliśmy iść na Zawrat albo Świnicę, a pierwotnie w planach była w ogóle Orla Perć. Niestety temperatury w Polsce znacznie różniły się od tych Hiszpańskich i w wyższych partiach Tatr leżał jeszcze śnieg, tworząc bardzo niebezpieczne lodowiska. Ostatecznie drugim… i ostatnim, naszym wspólnym szczytem, był mój ulubiony Kościelec. Spotkałem tam na wierzchołku pana w garniturze, oczywiście od razu zacząłem się z niego śmiać, że taki szacunek do gór to ja rozumiem :), robił sobie wspólne fotografie małżeńskie ze swoją wybranką, która zdążyła się już przebrać(szkoda :)). Po tym jak już przestałem szydzić z niewinnego pana młodego, Emilian zrobił zdjęcie naszej Gruzińskiej ekipie i wróciliśmy z powrotem do domów. Ja byłem bardzo zadowolony, bo górski test wypadł bardzo dobrze, zespół się ze sobą dogadywał i nic nie stało na przeszkodzie przed zdobyciem Kazbeka.

Kilka tygodni przed wylotem, wysypał nam się Artur, dlatego ostatecznie go nawet nie poznałem. Swoją rezygnacją przysporzył nam problemów logistycznych, musieliśmy na szybko kolekcjonować sprzęt, który on zobowiązał się ze sobą mieć, na przykład drugi namiot i linę. Ostatecznie Ola skombinowała namiot, ja dokupiłem drugą linę i jakoś sobie z tym poradziliśmy. Góry wysokie po raz kolejny pokazały mi, że nie można polegać na ludziach i trzeba mieć zawsze plan B. W całej organizacji wyprawy, najtrudniejszym elementem jest zebranie odpowiedniej ekipy, dlatego bardzo dziękuję Oli, Karolinie i Markowi, sprawdziliście się w 100%.

Przed wylotem, trzeba było się jeszcze dostać do Warszawy. Karolina była odpowiedzialna za transport na lotnisko. Kupiła bilety na pociąg do stolicy, gdzie, w Hard Rocku przy Złotych Tarasach, spotkaliśmy się z moimi starymi przyjaciółmi z czasów, kiedy jeszcze tam mieszkałem. W samym pociągu było strasznie ciasno, nowoczesne składy nie posiadają zbyt wiele miejsca na bagaże, a w wakacje wszyscy jechali nad morze. Nasza czwórka miała ogromne plecaki ze sprzętem górskim, a grupka wesołych panów świętowała kawalerski jednego z nich. Pomimo tych utrudnień byłem szczęśliwy, przygoda dopiero miała się zacząć, byli ze mną wspaniali ludzie i cieszyłem się każdą chwilą. Piliśmy piwo(później przekonaliśmy się, że nie wolno tego robić) i planowaliśmy dalszą podróż, chociaż oczywiście wszystko już było dopięte na ostatni guzik.

Po zjedzeniu legendarnego burgera i pożegnaniu się ze znajomymi, oczywiście życzyli nam powodzenia, ruszyliśmy do pociągu, który miał nas zawieźć na lotnisko…

CDN…

Ten, który to napisał

P.S. Wiem, że przychodzi czas, w którym wiele osób będzie chciało zorganizować sobie wyprawę na Kazbek, dlatego postaram się to jak najszybciej skończyć. W razie pytań, proszę o kontakt, postaram się na wszystkie odpowiedzieć.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Inne góry i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *