13 Krakowski Półmaraton Marzanny

Dawno nic nie pisałem, bo w zasadzie nic się nie działo. Na przełomie lutego i marca, dopadła mnie choroba, była ona o tyle nieprzyjemna, że pozbawiła mnie w zasadzie możliwości godnego przygotowania się do półmaratonu. Dwa tygodnie leżałem w łóżku, momentami zastanawiałem się nawet, czy nie dzwonić po pogotowanie, bo czułem, że umieram. Po wyjściu z przeziębienia, które było dla mnie walką o życie, z Olą zastanawialiśmy się nad wyjściem w Tatry. Niestety los tak chciał, że kiedy ja mogłem to ona nie i na odwrót. Ostatecznie postanowiłem wybrać się samemu na Rysy, Rose natomiast, gdy ja będę biegał, miała wejść na Kozi Wierch. Niestety z mojej wyprawy nic nie wyszło, znowu dopadł mnie pech. Obudziłem się rano ze strasznym bólem kolana, nie mogłem nawet zejść po schodach. Pewnie gdybym umówił się z Olą, zacisnąłbym zęby, wsiadł w auto i udawał, że nic mi nie jest. Nie udało mi się jednak znaleźć żadnego partnera do wyjścia i uznałem, że mając w perspektywie 21 km bieg za tydzień, lepiej będzie odpuścić. Tym sposobem ostatni miesiąc przed biegiem wyglądał następująco. Najpierw 2 tygodnie przeleżałem w łóżku, następnie delikatnie poćwiczyłem na siłowni, raz udało mi się przebiec 8km. Ostatni tydzień starałem się jakoś odratować kolano, odpuszczając zupełnie jakiekolwiek obciążanie nóg. Start był więc dla mnie raczej próbą charakteru, niż rywalizacją sportową.

W sobotę koło południa wybrałem się, wraz z młodszym bratem, na stadion Wisły. Oczywiście nie po to, żeby kibicować tej drużynie, po pierwsze mecz był w piątek, a po drugie jestem zwolennikiem drugiej strony błoń. Polazłem po to, żeby odebrać pakiet startowy. Trochę mnie zaskoczył fakt, że idąc od strony ulicy Reymonta, aby dotrzeć do biura zawodów, musiałem obejść cały stadion na około, no ale w końcu mam przebiec 21 km, więc te kilkaset metrów nie powinno mi przeszkadzać. Sama obsługa zawodników, była bardzo sprawna, nie stałem wcale w kolejce. Podobnie jak w przypadku biegu walentynkowego musiałem osobno odbierać koszulkę, trochę to dziwne, ale w sumie nie jest to żadne utrudnienie. W pakiecie startowym znajdował się standardowo, numer, chip, mnóstwo ulotek, napój izotoniczny, i jakieś próbki magnezu. Zaskoczył mnie papierek, który miał być kuponem na jedzenie. Od razu wiedziałem, że tego jedzenia nie zjem, nie wiem gdzie miałbym sobie schować ten świstek, żeby go nie zgubić. Wycieczka z miejsc startu/mety pod stadion i z powrotem tylko po to, żeby załapać się na grochówkę, po 21 km też nie wchodziła w grę.

W niedzielę wstałem około 9, zjadłem jajecznicę i ruszyłem pod stadion. Pomyślałem, że dobrze będzie podejść tam na piechotę. Rozruszam trochę mięśnie, a dodatkowo uniknę korków i problemów z parkowaniem. Z doświadczenia wiem też, że sam wyjazd  stamtąd zabrałby mi mnóstwo czasu. Po wejściu do holu, od razu mnie zaczęli denerwować ludzie. Stali już praktycznie w samych drzwiach utrudniając wejście. Każdy myśli tylko o sobie, kompletnie nie interesując się tym, że inni chcieliby chociaż dostać się do środka, przebrać i wyjść. Jeśli chodzi o organizacje depozytu, szatni, czy nawet łazienek, też było raczej słabo. W skrócie, nie były dostosowane do ilość osób. Depozytem zajmowały się dzieci, dlatego nie będę ich oceniał, mogę tylko ocenić organizatora, który zaciągnął dzieci do pracy.

Przebrałem się na samym środku, szatni nie mogłem znaleźć, a przepychanie się między ludźmi doprowadzało mnie do szału. Stanie w kolejce do łazienki też mijało się z celem, dlatego nasikałem na płot pod stadionem i poszedłem pod pętlę na Cichym Kąciku. Od razu zaskoczyło mnie jak mało miejsca jest na starcie, na Półmaratonie Warszawskim, który kiedyś przebiegłem, było znacznie więcej ludzi. Do startu zostało niecałe pół godziny, więc zacząłem się rozgrzewać. Wykonując różne ćwiczenia co chwile napotykałem wzrokiem znajome twarze, mile zaskoczyła mnie ilość kolegów startujących w biegu. Klepiąc piątki przy okazji rozgrzałem ręce☺. Pod koniec rozgrzewki na starcie zaczynało się już robić ciasno, ustawiłem się w miejscu, w którym miał stanąć zając wyznaczający tempo na 2h, mój życiowy rekord jest znacznie lepszy, wiedziałem jednak, że jestem totalnie bez formy(chciałem tylko przebiec).

Dokładnie o godzinie 11, słychać było huk pistoletu startera, wystrzeliłem z kapci… jakieś 20 cm do przodu, a później czekałem prawie minutę, aż wszyscy przede mną wystartują. Po przekroczeniu startu stawka nieco się rozrzedziła i mogłem zacząć biec swoim tempem. Standardowo po jakiś 3 kilometrach zaczęły mnie boleć łydki, ty razem ścierpła mi jeszcze lewa stopa, co było jakimś nowy ciekawym doświadczeniem. Spowolniło mnie to nieco ale wiedziałem, że to kwestia czasu kiedy niedogodności przestaną być odczuwalne i spokojnie pobiegnę dalej. Trasa krakowskiego półmaratonu jest bardzo trudna, dużo podbiegów, wąskie i kręte uliczki. Po przebiegnięciu na drugą stronę Wisły przez most Zwierzyniecki, organizator ustawił wodopój, dla mnie w nieco kiepskim miejscu, na trasie rowerowej prowadzącej do Tyńca, jest tam bardzo ciasno, na szczęście udało mi się sprawnie uzupełnić płyny bez żadnych przypadkowych stłuczek z zawodnikami. Biegnąc dalej zauważyłem, że nie odczuwam już bólu, fizycznie byłem w bardzo dobrej kondycji i powoli mijałem kolejnych biegaczy. Przez chwilę myślałem nawet, że takim tempem mógłbym biec w nieskończoność. Minąłem rynek kilka razy wiążąc po drodze buty i w końcu dotarłem do 16 km na którym był kolejny przystanek z wodą. Tym razem do kubka z wodą dodałem jeszcze kostkę cukru. Niestety jakieś 500 metrów dalej poczułem się jak królik z reklamy duracell. Totalnie straciłem siły, jakby ktoś mi nagle odciął zasilanie. Zacząłem w myślach liczyć kolejne kilometry i zastanawiałem się, co ja tu robię? Do mety dobiegłem już siłą woli, dzięki świadomości, że ktoś trzyma za mnie kciuki ☺. Jak się później okazało, pomimo  zmęczenia, w zasadzie udało mi się utrzymać to samo tempo na całej trasie, co mnie naprawdę zdziwiło. Na mecie dobiegły do mnie dzieci po kolei wieszając mi na szyi medal, wręczając półlitrową butelkę wody i przykrywając folią NRC. Oczywiście ludzie mnie nie zawiedli i stojąc zaraz za metą blokowali przejście.

Gdy udało mi się jakoś wygrzebać z tłumu, poszedłem pod stadion, przebrałem się i postanowiłem zadzwonić po kogoś z rodziny, żeby po mnie jednak podjechał. Po 21km nie miałem już ochoty na spacer. Niestety nikt nie odbierał i ostatecznie czekała mnie jeszcze 3 km przechadzka.

Podsumowując bieg, organizacyjnie nie był rewelacyjny, ale nie ma co przesadzać, myślę że zasługuje na -4. Trasa była dosyć wymagająca przez liczne ostre zakręty i dużą ilość podbiegów. Zastanawia mnie, co organizator obiecał dzieciom za obsługę biegu? Zatrudnili je do wszystkiego. No i najważniejsze, fizycznie po wielu przeszkodach, które wcześniej opisałem dałem radę, czas nie był rewelacyjny, ale udało mi się przebiec bez żadnych przerw, stałym tempem. Dałbym sobie kamiennego like’a ☺. Teraz staram się poprawić nieco formę do następnego startu, który odbędzie się już za 2 tygodnie. Na Półmaratonie Warszawskim postaram się przebić dzisiejszy wynik. Zobaczymy ile da się poprawić w tak krótkim czasie.

Pozdrawiam,

Ten, który to napisał.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Biegi i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *