Praktycznie od samego początku, gdy tylko przyszło nam do głowy, żeby pchać się na najwyższy szczyt Europy(przynajmniej według tego, czego uczą nas w szkołach), planowaliśmy wziąć udział i oczywiście ukończyć, kurs zimowy turystyki wysokogórskiej, który odbywał się w Tatrach. Jak pamiętacie, wybieraliśmy się tam od dawna, jednak przez szereg nieszczęśliwych(a może szczęśliwych?), zbiegów okoliczności, tak się dziwnie ułożyło, że nasza pierwsza wspólna wizyta, w tym miejscu, miała mieć miejsce właśnie na kursie. Wyprawa na Grzesia skończyła się awarią samochodu, więc już w sobotę starałem się przygotować swój pojazd możliwie jak najlepiej, żeby tym razem nie zniszczył nam planów, teraz było by to jeszcze bardziej bolesne. Na szczęście, naprawa była śmiesznie tania, zainwestowałem nawet w nowe wycieraczki i pół bagażnika płynu do spryskiwaczy, wcześniej wymieniałem akumulator, już nic nie może na przeszkodzić. No prawie nic 🙁 . W piątek, gdy dogadywałem z Olą szczegóły dotyczące wyjazdu, skarżyła się, że czuje jak ją powoli łapie przeziębienie. Niestety miała gorączkę i czuła się fatalnie, widać z Tatrami związane jest jakieś przekleństwo. Rose jest jednak bardzo twardą osobą i mimo trudności nie zrezygnowała z wyjazdu. Umówiliśmy się, podobnie jak tydzień temu, na 5 rano, żeby uniknąć pecha, zmieniłem trochę godzinę na 5 10, lepiej nie powtarzać nieudanego scenariusza.
Pakowanie zajęło znacznie więcej czasu niż normalnie, trzeba było zabrać mnóstwo rzeczy, których nie zabieramy na jednodniowe wycieczki. Przykładowo śpiwór, menażkę, dużo jedzenia, nieco wody, no i sprzęt wysokogórski(ten, który już mam, resztę pożyczę na miejscu). Po zapakowaniu plecaka, okazało się, że jestem w tym bardzo kiepski, bagaż wyglądał fatalnie, najważniejsze to zmieścić wszystko. Z ciekawości stanąłem na wadze, na plecach miałem prawie dokładnie 20 kg. Takiej wagi mogę się spodziewać w drodze na Blanca, także będzie to kolejny test, czy dam radę. Zatankowałem dzień wcześniej, umyłem szyby i światła, samochód jeszcze nie był w myjni odkąd go kupiłem, nie ma sensu tego robić, jak ma się zaraz ubrudzić, prawda? Poczekam z tym na wiosnę. Podjechałem pod mieszkanie Oli, twierdziła, że ma bardzo ciężki plecak, gdy go wziąłem do rąk, prawie wyskoczyły mi barki, ważył maksymalnie połowę tego co mój(a podobno kobiety biorą zawsze za dużo rzeczy). Zapakowaliśmy wszystko do samochodu, plecaki siedziały na tylnym siedzeniu(w bagażniku jest płyn do spryskiwaczy :)), całą drogę miałem wrażenie, że jakiś gość za mną jest i jeszcze mi zasłania widok. Wiedząc o stanie zdrowia Rose, wziąłem z domu kocyk, którym mogłaby się przykryć, skorzystała z tego natychmiast, podkręciłem jeszcze nieco ogrzewanie i ruszyliśmy w kierunku przygody.